Ł: Dzisiaj po raz ostatni przecinamy Atlas w jego południowej części, tuż nad Agadirem. Wysokości około 1500mnpm, ale ponieważ jesteśmy nad samym Atlantykiem to przewyższenia dróg i nachylenie podjazdów przekraczają te, które spotykaliśmy w najwyższej części łańcucha. Tutaj góry mocno się zazieleniły, przypominają Hiszpanię albo Albanię. Wybrzeże i plaże zauroczyć raczej nie mogą. Kupa ludzi, powyżej Agadiru sami lokalsi i kupa śmieci, a Atlantyk jak Atlantyk, dzisiaj nie ma wiatru więc cały spowity jakąś wilgotną mgłą. Na Teneryfie też chwilami była taka pogoda, niby nie pochmurno, a jakoś ciemno i słońce mało widać. No i temperatury: nad brzegiem 25, ale wystarczy odjechać 20km i robi się 37, nawet w górach.
Gwoździem programu miała być Paradise Valley - dolina ze strumieniem, kaskadami i naturalnymi basenami, a wszystko to w otoczeniu zielonych palm. No i niby wszystko było, ale z wodą wyglądałoby lepiej :)))
Co prawda było trochę płynącej wody w dole doliny, ale góra była kompletnie sucha. Nie bardzo rozumiem skąd się nagle pojawiała… Za to znalazłem dla Ani jeszcze jeden gatunek wilczomlecza, którego nie było na Kanarach. Kiedy dzióbałem łodyżkę kamieniem, żeby zrobić test mlekotoku podszedł jakiś lokals i powiedział, żebym uważał na oczy i skórę, bo to bardzo szkodzi. A skoro widać było, że się zna, to postanowiłem zgłębić temat i dopytać czy to jakaś typowo marokańska odmiana, czy ta sama co w Saharze Zachodniej. No i zaliczyłem wpadkę, pan zbulwersował się, że przecież Sahara Zachodnia to Maroko, a wszelkie wątpliwości w tej kwestii to problem Francji i Hiszpanii, a nie Maroka. Przeprosiłem za gafę, więc się udobruchał i opowiedział jak jego babcia leczyła mlekiem wilczomlecza. Natomiast twierdził, że wilczomlecz to kaktus, a gdy zaprotestowałem powołując się na ekspercką wiedzę mojej żony, to się trochę zmieszał. Mówił że w Maroku wszystko co ma kolce to kaktusy i tłumaczył to wskazując na rosnący obok oset...