Ł: Dzisiaj dużo pustyni i jedna kazbah, ale nie byle jaka. Tym razem padło na sporą warownię Ait-Ben-Haddou wpisaną na listę UNESCO. Jak na taką perełkę to ludzi w uliczkach zaskakująco mało, chociaż dzisiaj bardzo gorąco nie było, a do tego wjazd za free. Tylko za wejście na wieżę kasują po 20 MAD, więc całkiem symbolicznie. Nie wiem za co oni to wszystko remontują, a remontują i to całkiem prężnie.
Miło zrobiło się już wcześniej kiedy wjechaliśmy autem w uliczki, a siedzący przed swoim sklepem pan powiedział, że tu możemy zostawić auto. Na pytanie za ile, żachnął się, że jest Berberem, a nie Arabem i nie ma cennika. Dałem mu jednak 2 EUR i wydawał się zadowolony, zaprosił nas też na herbatę w powrotnej drodze. Wracając chcieliśmy zniknąć niepostrzeżenie, bo wizyta w berberyjskim sklepie kojarzyła nam się z wciskaniem towarów. Ale pan był szybszy, dopadł nas jak tylko otwarłem auto i wciągnął do siebie.
Ale o dziwo, on chyba naprawdę chciał tylko pogadać…??? Zrobił zieloną herbatkę z miętą (jak wszyscy tutaj) i opowiedział nam dużo o sobie, a my troszkę o sobie :) Mieszka z rodziną na Saharze, blisko granicy z Algierią, a dwa razy do roku przyjeżdża do sklepiku w Ait-Ben-Haddou na jakiś miesiąc i przywozi trochę rękodzieła z pustyni. To mówiąc otworzył kuferek i wyjął zawiniątko z biżuterią (no tak, zaczyna się…), pokazał krótko, schował i opowiadał dalej. Mówił, że ma dobre połączenie do domu, bo autobusem można bardzo daleko dojechać w jeden dzień, a potem już tylko 2 dni wielbłądem :) No i zachodzimy w głowę jakim cudem taki człowiek z dalekiego piasku mówi po berberyjsku, arabsku, francusku i angielsku ( i to dobrze ), a do tego ma naprawdę dużą wiedzę o świecie, np. znał wysokość Toubkala, kiedy dyskusja zeszła na ten temat ! Czy oni tu mają jakiś magiczny system edukacji?
Kazbah naprawdę warta obejrzenia, ale tylko z zewnątrz, bo wnętrza wypełniają sklepiki. Dobrze, że wczoraj mieliśmy okazję pooglądać kazbę od środka. I jeszcze jedna refleksja. W większości miasteczek starówka mocno odróżnia się od nowej części. W Ait-Ben-Haddou jest inaczej, formy i kolory zostały te same więc obie strony rzeki wyglądają całkiem spójnie. Potem przemierzyliśmy 300km pustyni w drodze do Agadiru. Obrazki zmieniały się od brunatnych kamieni, przez szary żwir, do pomarańczowego piasku.
Na marokańskich drogach jest mnóstwo policji w dwóch postaciach. Check-pointy, które po prostu są i najczęściej kiwają ręką żeby jechać dalej oraz radarowcy, ci kontrolują tylko prędkość i są absolutnie ślepi na inne wykroczenia. Przy nich można nawet zawracać przez dwie ciągłe :) Mimo tak mocnej reprezentacji siły, czy raczej liczebności, przez miejscowych i turystów oceniani są bardzo dobrze i kojarzeni z bezpieczeństwem i pomocą, a nie represją.
No i właśnie dzisiaj zaliczyłem bliskie spotkanie z Królewską Policją i choć jestem lżejszy o 150 dirhamów, to muszę potwierdzić wszystkie dobre opinie, które wcześniej słyszałem. Złapałem się na radar, choć się pilnuję. Było 80, 60, 40 - początek i koniec się zgadzał, ale hamowanie trochę nierówno mi się rozłożyło i za sześćdziesiątką miałem jeszcze 78 :(((
No, ale ta kontrola była bardzo miła, z uśmiechem, podali ręce, zaproponowali francuski i angielski, powiedzieli że potargować się nie da, bo się zapisało w urządzeniu i teraz to już taryfikator (na szczęście o wiele tańszy niż w Polsce). Pogadaliśmy o podróżach, w sumie to przeprosili, że mnie namierzyli. To było bardzo miłe spotkanie. No i znowu… po angielsku gadali wszyscy.