A: Nasz króciutki urlop spędzamy nad jeziorem Kyrkviken. Dom, który udostępnili nam nasi intervacowi znajomi jest bardzo szwedzki. Z zewnątrz panele, w środku 1OO% Ikea :) Mamy nawet wierzę w stylu domu Muminka, w której śpi Ola. Igor za to śpi w drewutni (to informacja dla babci :)) Prosto z tarasu schodzimy na pomost, na który świeci słońce do 22 (oczywiście jeśli w ogóle świeci, bo pogoda dość kapryśna), kontemplujemy tam spokojne piękno przyrody i naśladujemy niespieszny żywot tutejszych mieszkańców. W najbliższej okolicy mamy mnóstwo uroczych tras na spacery, na które chodzimy sami, dając młodym szansę na samodzielne planowanie spędzania wolnego czasu. Kilka razy wybraliśmy się trochę dalej na wspólny trekking. Szwedzi mają doskonale przygotowane trasy, które biegną wygodnymi ścieżkami w lesie, od czasu do czasu skręcają na szkiery nad jeziorem, a tam już na chętnych czekają zadaszone chatki z paleniskiem i gotowym do użytku drewnem. Tym razem nam się to do niczego nie przydało, ale podróżując kamperem korzystaliśmy nie raz. Podczas spacerów zwracają uwagę na siebie dwie rzeczy. Po pierwsze mnóstwo przepięknych łubinów, które rosną tu w nieprawdopodobnych ilościach, nie tylko na łąkach i pastwiskach, ale też zwyczajnie przy drodze. Wygląda na to, że Szwedzi nie do końca są zadowoleni z takich ilości tej pięknej, ale inwazyjnej rośliny, bo już drugi rok z rzędu kilka gmin ogłasza akcję likwidacji tych roślin , jeszcze przed okresem kwitnienia (prowadzoną przez stosowną aplikację). Podobno niektórzy potrafią na tym zarobić całkiem niezłą kasę. Druga rzecz, na którą zwróciłam uwagę (dotyczy to całej Skandynawii) to fakt, że niesamowicie szybko wszystko tu wysycha po deszczu. Dla przykładu dziś po deszczowej nocy, potem jeszcze padało do południa, wyszliśmy na spacer dosłownie pół godziny po deszczu i okazało się, że nie tylko ścieżka spacerowa i ulica jest zupełnie sucha, ale również ściółka w lesie, a jedynie na całkiem płaskich liściach perliła się rosa. Jest to o tyle dziwne, że temperatura powietrza nie przekracza 17 stopni i ze wszystkich stron jesteśmy otoczeni jeziorami. Więc… jakim cudem? Z ciekawostek przyrodniczych dodam jeszcze, że w końcu mieliśmy okazję spotkać łosia pasącego się na łące przy samej drodze, którą jechaliśmy. Niestety kiedy odsuwaliśmy szybę, żeby uwiecznić go na fotografii, natychmiast się spłoszył. Zdążyliśmy jednak go sobie obejrzeć w całej okazałości. Piękny. Po drugiej stronie jeziora mamy małe miasteczko Arvika. Robimy tam zakupy, ale też staraliśmy się po nim chwilę pospacerować i udaliśmy się do muzeum poświęconego miejscowym artystom, które polecili nam nasi gospodarze. Niestety… niezbyt ciekawe. Chyba wolimy nasze dróżki między jeziorami.