Ł: Nasz pobyt nad Pacyfikiem powoli dobiega końca (pobyt w Meksyku też), a wizja długiego siedzenia na tyłku staje się nieubłaganie coraz bardziej realna. Najpierw naście godzin w aucie w drodze do stolicy, a potem dwadzieścia parę w samolotach. Dlatego też z ochotą wybraliśmy się na długaśny spacer plażą nad lagunę położoną parę kilometrów na północ od naszego domu. Laguna Manialtepec, bo o niej mowa, oferuje typowy sposób oglądania, czyli rejsik łódką. My jednak postanowiliśmy dojść pieszo do miejsca, w którym laguna dochodzi do plaży, a okresowo uchodzi do oceanu. Ale oczywiście nie teraz, czyli pod koniec pory suchej. Zbiornik jest siedliskiem niezliczonego ptactwa: mew, rybitw, czapli, kormoranów i wielu innych. Pierwszy raz w życiu widziałem też na żywo ptaszysko brodzące z łyżką zamiast dzioba – fajne :)
Spacer wyszedł wyjątkowo długi, bo do laguny było 6,5km (na mapie wyglądało trochę bliżej), a 13 km po piachu to nie jest lekka sprawa. Do tego fale Pacyfiku są wyjątkowo złośliwe. Pchają jakąś tak nieprawdopodobną ilość wody, że nawet jak idzie się daleko od strefy regularnie zalewanej, to i tak co parę minut zdarza się pojedyncza dłuższa fala, która zamiast grzecznie zamoczyć stopy to zalewa po kolana, a nawet po tyłek. Na środku plaży!!!