A: Wczoraj mieliśmy dzień odpoczynku w stylu leżenie i nic nie robienie. Basen, książka, jedzenie, basen, książka… Z nudów poszliśmy na długi spacer plażą wzdłuż rozbijających się fal Pacyfiku, potem znów to samo. Ewidentnie taki sposób wypoczynku nie jest dla nas. Dlatego dziś wsiedliśmy w auto z samego rana i pognaliśmy do Parku Narodowego Huatulco, dość daleko, bo ze dwie godziny jazdy. Ciekawe, że każdy kto tam zawitał w tym samym czasie co my, zmierzał na plażę. Nas też wszyscy pytali czy idziemy na plażę, a jak mówiliśmy, że nie, to nas namawiali na jedzenie. Spacerem nikt nie był zainteresowany. Zapakowaliśmy plecaki butelkami z wodą i ruszyliśmy ścieżką przez las. Mnóstwo jaszczurek uciekało nam spod nóg, a raz nawet cienki wąż, który wyglądał tak samo jak otaczające go (i nas) liany. Poza tym spotkaliśmy ładnie ubarwione ptaki i wiele ciekawych i egzotycznych roślin. Kaktusy, które chyba najbardziej kojarzą się z Meksykiem, szczególnie malowniczo prezentowały się przy wejściu na plażę. Widoki super. Wracając nieco zboczyliśmy z trasy i znaleźliśmy niesamowite plantacje papai i bananów. Ludzie pracujący przy bananowcach wyglądali jak setki lat temu. Rozchłestana koszula, portki powiązane sznurkiem, kapelusz i maczeta. Po drodze natknęliśmy się na drzewa wyglądające jak kawowce. Trochę inaczej wyglądały niż te w internetach, więc nie mam pewności czy to kawa, ale ponieważ rosły na dziko, a nie na plantacji, to doszliśmy do wniosku, że stąd ta różnica. Ogólnie wyprawa bardzo fajna, choć nieco mnie rozczarowało, że nie spotkaliśmy żadnego ostronosa. Na mrówkojady i pancerniki mniej liczyłam,bo to zwierzęta nocne, ale ostronosek by nie zaszkodził...