A: Po tygodniu tułaczki i nurzaniu się w prawdziwie meksykańskiej kulturze, dotarliśmy do Puerto Escondido, gdzie nasi intervacowi znajomi Kanadyjczycy mają apartament i właśnie się w nim zagnieżdżamy. Zupełnie nie jest tu meksykańsko. Wszyscy mówią po angielsku, sami biali i jakby inne standardy. Nasze mieszkanko jest na parterze, więc wychodząc z jadalni mamy malutkie patio i basen, który jest dla wszystkich apartamentów, ale ponieważ jest po sezonie, to jesteśmy tu prawie sami i można popływać sobie samotnie jeszcze przed śniadaniem albo przed spaniem. Zaraz za basenem zaczyna się plaża, którą można spacerować bez końca. Oczywiście pusta. Kąpiele w Pacyfiku w tym miejscu nie są możliwe, bo fale sięgają 3 do 4 metrów i niesamowicie ciągną do wody. Za to widok jest oszałamiający, a do tego cały czas słyszymy huk fal, co jest dla nas niesamowite. Do naszej miejscówki dojeżdża się piaszczystą drogą przez las palmowy. Po drodze mijamy sady mango i pastwiska z krowami i końmi. Bardzo to wszystko malownicze i egzotyczne.
Samo Puerto Escondido nie jest ciekawe. Zwiedziliśmy dwie plaże, które okazały się okropnie zatłoczone, pełne parasolek, leżaków i knajpek. Coś okropnego, choć widoczki ponad tymi wszystkimi ludźmi całkiem ładne. Fale w zatoczkach były o wiele łagodniejsze niż u nas pod domem, choć i tak spore, więc chwilę poskakaliśmy i popluskaliśmy się w wodzie. Ciekawe było to, że te fale były całkowicie nieobliczalne i raz za czas przychodziła jedna lub dwie tak olbrzymie, że sięgały o wiele dalej niż wcześniejsze. Kiedy wracaliśmy już z plaży przyszła fala, która dotarła aż za parasolki, porwała ludziom buty, ręczniki i torby, a nawet porwało jedną babę. Wciągnęłoby ją całkowicie w ocean, gdyby nie szybka reakcja jakiejś kobiety, która ją wyciągnęła w ostatniej chwili. W sumie to niesamowita siła. Puerto Escondido po hiszpańsku znaczy ukryty port. Nazwa ta ma swoją historię, mianowicie w dawnych czasach w zatoce, którą wtedy otaczała dżungla, lubił zatrzymywać się znany i groźny pirat. Pewnego razu, porwał kobietę, więził na statku, ale kiedy znów zjawił się w zatoczce kobiecie udało się uciec. Schroniła się w dżungli, i choć pirat ją uparcie szukał, nie udało mu się jej odnaleźć. Wtedy zatokę nazwano Mujer Escondida, co znaczy Ukryta kobieta. Potem kiedy w zatoce powstał port, zmieniono nazwę na Puerto Escondido i tak jest do dziś.
Dla nas istotny w mieście jest duży supermarket, gdzie zaopatrujemy się w pokarm. Wracając do domu kupiliśmy sobie na przydrożnym straganie typowe dla tego rejonu owoce: mameje zapoteckie. Wygląda jak przerośnięty ziemniak, ma czerwony słodki miąższ trochę trochę przypominający malinową dynię.