Ł: Dzisiejszy wpis zacznę od ukłonu dla Stocka, bo inaczej nie wiedziałbym, że jest jakiś Calakmul i pewnie bym przegapił. A miejsce jest wyjątkowe i choć nie mam jeszcze porównania, to jestem pewien, że jest to najlepsze miejsce w Meksyku do obcowania z kulturą Majów.
Dojazd do stanowisk archeologicznych jest nieco czasochłonny, bo po zjechaniu z głównej drogi trzeba przejechać jeszcze około 60 km przez dżunglę. Za to otrzymuje się w nagrodę możliwość podziwiania rozległego terenu z doskonale zachowanymi ruinami, które przez lata były pochłonięte przez naturę, a teraz ponownie wydarte z jej objęć. A wszystko to w kameralnych warunkach, bez tłumów, zgiełku i setek zakazów dotykania lub wchodzenia na budowle.
Dżungla nieco nas rozczarowała. Niby był to bardzo gęsty las, przez który bez maczety nie przejdziesz, ale tutejszej florze daleko do egzotyki jaką oglądaliśmy w Kostaryce. Są liany, drzewa gumbolingo z czerwoną korą, storczyki i inne kwiatki, ale nie ma bambusów, palm, filodendronów i innych wielgachnych liści.
Sprawę ratowała natomiast fauna. Zaraz na początku drogę przebiegł nam ostronos, ale to wcale nie przyniosło pecha. Wręcz przeciwnie :) Potem na drogę raz po raz wychodziły kolorowe indyki pawie, były też sępy i inne ptaszki. Nad głowami śmigały małpy – jakieś dwa gatunki, widzieliśmy też coś jeleniowatego, natomiast jaguary i tapiry były tylko na znakach drogowych.
Natomiast same piramidy fantastycznie prezentują się wśród intensywnej zieleni. Wiele drzew wyrasta wprost ze schodów i murów. Niektóre budowle są całkowicie odkopane, inne częściowo, co daje możliwość wyobrażenia sobie jaką warstwę kamieni i pnączy musieli usunąć archeolodzy żeby odsłonić pierwotną potęgę i piękno. Można też łatwo zgadnąć, że każdy z okolicznych pagórków skrywa w sobie jeszcze nieodkopany skarb.
Teren zwiedzają dosłownie pojedyncze osoby, ale spotyka się je jedynie na głównym akropolu, bardziej peryferyjnie byliśmy praktycznie sami. Można wchodzić na wszystkie piramidy!!! Więc nie pominęliśmy żadnej, a tysiące pokonanych schodów będą nam się śnić po nocach. Jeśli jednak ktoś miałby siłę tylko na jedną piramidę to polecamy wyjście na Estructura de Gran Plaza. Nie jest ona najwyższa, ale to z niej rozpościera się najpiękniejszy widok ponad koronami drzew, na bezkres zieleni i dwie wyższe sąsiadki (Estructura 2 i Estructura 1).
I jeszcze słowo na temat drogi przez dżunglę. Spodziewałem się, że będzie beznadziejna, w najlepszym razie szutrowa, z tego powodu pożyczyliśmy SUVa. Tymczasem całość pokrywa nowiutki asfalt. Fakt, że kręta i wąska, ale gładka i pusta. Spokojnie zamiast przepisowych 30 km/h można jechać 50-60, a tym samym skrócić czas dojazdu z 2 godzin do jednej. Tylko trzeba się skupić, bo szkoda tych indyków :)
A: Ode mnie jeszcze kilka słów na temat gumbolingo. Te charakterystyczne drzewa z czerwoną, łuszczącą się korą, są na Florydzie nazywane drzewami turystycznymi, a to dlatego, że ich kora przypomina skórę lekkomyślnych turystów poparzoną słońcem. Dziś widzieliśmy ich całkiem sporo i trzeba przyznać, że mocno się wyróżniają spośród innych drzew i są bardzo ładne.