Ł: Po intensywnym dniu spędzonym w miejskim zgiełku postanowiliśmy obejrzeć inne oblicze Meksyku – takie spokojne i senne. Za cel obraliśmy XIX-wieczne miasteczko Tlacotalpan. które było kiedyś dużym i funkcjonalnym portem nad Rio Papaloapan, doskonale skomunikowanym z Zatoką Meksykańską. Obecnie cumują tu już tylko łódki oferujące nielicznym chętnym krótki rejsik po rzece. Za to miasteczko imponuje harmonią kolonialnej zabudowy i urzeka szaleństwem barw. Ciekaw jestem kto i na jakim etapie wymyślił dekorowanie ścian tak wyrazistymi barwami i ich zaskakującymi połączeniami. Ale efekt jest kapitalny! I nie chodzi tu tylko o jedną ulicę najbliżej rzeki, czy placu kościelnego. Zwykłe każde miasto i miasteczko ma swoją „Floriańską”, ale w Tlacotalpan każda kolejna ulica utrzymana jest w tym samym stylu. Tylko dalekie peryferia są bardziej zaniedbane, ale i tak kolorowe :)
Zanim tu dotarliśmy przejechaliśmy kilka setek kilometrów i mamy już pierwsze spostrzeżenia odnośnie poruszania się samochodem w tym kraju. Ku naszemu zaskoczeniu czas przejazdu z punktu A do punktu B zgadza się z grubsza z sugerowanym przez nawigację. W Kostaryce z 3 godzin potrafiło zrobić się 7. Nie znaczy to oczywiście że nie ma problemów. Na autostradach jakość nawierzchni wymaga pełnej koncentracji, bo szkoda kół. Dodatkowo korzystanie z autostrad sporo kosztuje 50 do 250 peso (czyli 10 do 50 zł) na każdej bramce, co wyjątkowo razi przy ogólnie niskich cenach. Za to przez teren zabudowany nie da się jechać. Co chwilę drogę przegradzają bardzo słabo widoczne, wielkie garby spowalniające na których trzeba praktycznie się zatrzymać żeby nie zdewastować auta. Zastanawiam się jak tutaj by wyglądał dojazd karetki do połamanego pacjenta, albo jeszcze lepiej – jego transport do szpitala :)
No i jeszcze niespodzianki, np. zbiory trzciny cukrowej :) Kilkadziesiąt kilometrów przed celem napotkaliśmy liczne traktory, które ciągnąc po 6 przyczep pełnych trzciny tworzyły pociągi drogowe, których nie powstydziłaby się nawet Australia.
W samym miasteczku natomiast zachowywaliśmy się dokładnie jak zalecała Marianka, dzięki której tu trafiliśmy. Czyli połaziliśmy, popatrzyliśmy i zjedliśmy jakąś nieprzyzwoitą ilość krewetek w całkiem śmiesznej cenie:)
\