A: Na dziś mieliśmy ambitny plan - czyli trekking po Parque Nacional da Peneda-Gares, mniej więcej 18 km. wzdłuż malowniczej rzeki. Wstaliśmy wcześniej, można by powiedzieć, że skoro świt, gdyby nie to, że o 7 rano były egipskie ciemności i trochę nam miny zrzedły, bo było ciemno, chłodno i mgła jak pieron. Trochę nie jak w Hiszpanii, ale ostatecznie po 1,5 godziny jazdy, pięknie się wypogodziło. Za to na miejscu zaskoczyła nas bardzo niemiła niespodzianka, bo okazało się, że do PN (w interesującej nas części) wstęp wzbroniony. Nie tylko postawili znak, ale też pilnuje Portugalczyk, z którym nie bardzo można się dogadać i co byśmy nie robili, wejść się nie da. No chyba, że zamienimy się w kozy, bo one mogą. Na szczęście na czeskich mapach, którymi się posługujemy już od jakiegoś czasu, wynaleźliśmy jakąś inną trasę wzdłuż Rio Home, a nią dotarliśmy do malowniczego jeziora. Po drodze mijaliśmy rzeczne baseny wypełnione amatorami kąpieli, za to w jeziorze pusto. Więc uznaliśmy, że to idealne miejsce na kąpiel, ale skorzystali tylko chłopaki, bo my z Olą nie wzięłyśmy kostiumów. Ale nóżki było miło zamoczyć. W rezultacie dzień był bardzo udany i kolejny kawałek Galicji oswojony.