Ł: Dzień zakończyliśmy już na Mazurach Garbatych, w pobliżu wiaduktów w Stańczykach. No i zrobiło się ciemno :)
Rano wstaliśmy dość wcześnie, bo budzimy się jeszcze wg. czasu wschodnio-europejskiego i po szybkim śniadaniu chcieliśmy obejrzeć słynne budowle i ruszyć do domu. Ale okazało się to niemożliwe, bo w okolicy wiele się zmieniło od czasu kiedy byłem tu na obozie wędrownym ponad 3O lat temu….
Przede wszystkim pojawiła się kasa biletowa (ok, bywa) czynna od 8 do 2O (oj to gorzej, bo jest dopiero po siódmej), ale co gorsze cały teren został dokładnie otoczony siatką i zwieńczony dodatkowo drutem kolczastym, a na wszystkich wejściach wisiały kłódki. Nie no, to już jakaś masakra. Po Skandynawii jesteśmy raczej przyzwyczajeni do zwiedzania za darmo, ale generalnie w cywilizowanym świecie tego rodzaju atrakcje nie są zamykane za głucho po godzinach urzędowania kasy biletowej. Nie jeden raz oglądaliśmy wieczorem lub rano za free coś, za co w dzień się płaci. Tutaj siatka i drut kolczasty był nawet w lesie, żeby przypadkiem ktoś czegoś nie wypatrzył przez krzaki. Oprócz nas rano pojawili się też motocykliści, postali, ponarzekali, poklęli i pojechali dalej.
Co do samych wiaduktów robią fajne wrażenie, 4Om wysokości to jednak jest coś. Szkoda że są z żelbetonu a nie z kamienia, bo wtedy byłyby super. Mocno peszy nazywanie ich akweduktami Puszczy Romnickiej, bo mówić na wiadukt kolejowy akwedukt, to tak jakby na krowę wołać delfin. Trochę to żenujące.