A: Dalej na północ już jechać nie można, więc zaczynamy wracać. Po drodze podziwiamy piękne widoczki: fiordy, strumyki, wodospady i oczywiście renifery, które znajdujemy w różnych dziwnych miejscach: na wysepkach, w centrum miasta między domami, obgryzające żywopłoty pod kościołem… no i oczywiście na środku drogi, ale do tych już się przyzwyczailiśmy. Dziś łowienia ciąg dalszy. Jemy ryby już drugi dzień, oprócz tego mamy pełny zamrażalnik. Już rozważałam zabronić łowienia, ale na szczęście złamała się wędka i będzie po kłopocie. Na koniec dnia dotarliśmy do słupka Struvego, który ciekawił tylko Łukasza, więc niech o nim napisze. Ja zrobiłam sobie pamiątkowe zdjęcie ze sztucznym niedźwiedziem polarnym, bo jak wiadomo z prawdziwym by się nie dało, a to jednak fajny symbol celu naszej wyprawy, czyli arktyki.
Ł: To tutaj rozpoczyna się tzw. południk Struvego czyli ułożona mniej więcej południkowo linia, złożona z małych trójkącików. Mniej więcej, bo po pierwsze to nie linia prosta, a po drugie zaczyna się tutaj (+/- 23° ), a kończy się nad Morzem Czarnym (+/- 29° ), a więc ewidentnie ciągnie go na wschód. Cały projekt został zrealizowany w XIX w. i służył dokładanemu pomiarowi kształtu i rozmiarów naszej planety metodą triangulacji. W sumie niesamowite. Od prawie 20 lat wpisany na listę UNESCO.
Co do wędki to rzeczywiście zrobił się kłopot. Łowiłem w porcie z 3-metrowego nabrzeża i jak poczułem tego potwora na haku to już wiedziałem, że będzie źle. Jak go zobaczyłem, to wiedziałem, że jest pozamiatane – nie było żadnych szans podnieść go z wody. Przy trzeciej próbie najpierw pękła wędka, potem żyłka. Masakra, nawet nie wiem co to było. Halibut czy co?
Ale dobra wiadomość, trochę skróciłem wędkę, pokleiłem taśmą i do końca wyjazdu powinna wytrzymać. Ania się ucieszy :)))