A: Tradycyjnie na niedzielę zaplanowaliśmy zwiedzanie stolicy. Pomysł był idealny, bo cała ferajna z San Jose udała się na plażę, czyli do nas, a my mieliśmy pustą drogę i śmigaliśmy jak nigdy. Miasto wydało nam się całkiem fajne. Nie ma tu zabytków za bardzo. Katedra z początku XIX, taka sobie, przed nią stoi zabawny pomnik Jana Pawła II z dwoma bułeczkami, które są chyba dziećmi. Ciekawa myśl artystyczna. W katedrze byliśmy na mszy i bardzo nam się spodobało jak podczas przekazania sobie znaku pokoju ludzie obracali się do siebie i machali, niektórzy nawet dwoma rękami. Włożyliśmy głowę jeszcze do jednego kościoła i on okazał się dużo ładniejszy, więc zdjęcia są z tego drugiego. Miasto ma fajny klimat, trochę przypomina małe miasteczka Ameryki Północnej, ale styl tico mocno zaznaczony. Ciekawe są zabudowania nieco dalej od centrum otoczone drutem kolczastym. Poza tym na ulicy jest mnóstwo mini straganików z loterią, a sprzedawcy głośno zachęcają do kupna. Zachęta ma specjalną melodię charakterystyczną dla hiszpańskich loterii, a wiemy o tym z kursu, na którym lektorka pokazywała nam filmiki z narodowej loterii w Hiszpanii. Poza tym jest zadziwiająco dużo kaznodziei ulicznych, którzy głoszą swoje mądrości w sposób głośny i nachalny. Ciężko to wytrzymać. Miasto niestety jest bardzo brudne. Ale koszy na śmieci nie uświadczy, chyba, że w ścisłym centrum, choć tu też niewiele. Mimo wszystko nasze wrażenia ze stolicy mamy bardzo pozytywne. Po prostu tak tu jest. W dzień czuliśmy się bardzo bezpiecznie, choć plecaków pilnowaliśmy solidnie. W nocy chyba jest dużo gorzej, jak to w stolicy…
Ł: To ja jeszcze dopiszę kilka przemyśleń. Najpierw bezpieczeństwo. Zaraz po zaparkowaniu pojawił się samozwańczy parkingowy, który obiecał, że będzie pilnował auta. Sytuacja nas nie zaskoczyła, bo nasi intervacowcy uprzedzili nas , że to tutaj popularne. Daje się ok. 3OO colonów {równowartość 2zł) i rzeczywiście pilnują, a przynajmniej nie niszczą:)
Jedyny problem, że po powrocie był inny parkingowy, który chyba też chciał swoją dolę. Chyba… bo nic nie mogłem zrozumieć, jakoś dziwnie mówił.
Zaskakującą rzeczą jest to, że miasto wygląda jak forteca antywłamaniowa. Partery większości budynków mają stalowe żaluzje, a piętra i balkony owinięte są drutem żyletkowym. Dodatkowo wiele posesji otoczone jest stalowym płotem, ale nie takim jak w Polsce, tylko takim na 3m i zwieńczonym (a jakże) concertiną.
Zaraz na wstępie zatrzymali nas jacyś turyści przestrzegając, że powinniśmy uważać na aparat, który wtedy był w rękach Oli. No uważaliśmy…. ale w sumie nie wiemy na co. Reasumując, czuliśmy się zwyczajnie, czyli bezpiecznie. Ludzie są mili, nie ma żadnej nachalności w oferowaniu towarów i usług. Nawet jeśli ktoś coś proponuje, to na słowo GRACIAS natychmiast odpuszcza, uśmiecha się, macha ręką i mówi Pura Vida.
Jeśli chodzi o szczegóły, które zrobiły na mnie wrażenie, to wodomierze umieszczone w dziurach w chodniku przed budynkami bardzo pragmatyczne. Zaskoczył też papież otoczony postaciami przypominającymi Pyzę na polskich dróżkach. Papież też był pyzowaty. Super była też Matka Boska Śmiglasta, cokolwiek twórca miał na myśli. A przekazywanie sobie znaku pokoju poprzez machanie i uśmiechanie było niesamowite. To chyba pocovidowy obyczaj.
W drodze powrotnej znowu wracaliśmy pustą drogą, a od strony wybrzeża stał gigantyczny korek. Tym razem strategia została nagrodzona właściwie :)