A: Tym razem wybraliśmy się na dwa dni do Parku Narodowego Arenal. To jeden z najbardziej znanych wulkanów Kostaryki, a wokół niego jest mnóstwo atrakcji. Chcieliśmy część z nich zobaczyć jednego dnia, a drugą kolejnego, ale tutaj... plany swoje, pura vida swoje. Po pierwsze wybraliśmy drogę przez góry, która wydawała się lepszą perspektywą, od zakorkowanej jedynki, którą jechaliśmy niedawno. Wprawdzie korka nie było, ale i tak jechaliśmy bardzo powoli i niemiłosiernie długo, bo po prostu szybciej się nie dało. Skutkiem tego dojechaliśmy już lekko po południu, choć wyjechaliśmy o świcie. Dałoby się jeszcze zdążyć co nieco pozwiedzać, ale niestety pogoda była pochmurna i deszczowa. Wulkanów nie widać, do tego co chwilę leje jak z cebra. Prawdę mówiąc nie spodziewaliśmy się tego w porze suchej, ale cóż zrobić. Podjechaliśmy do Rio Celeste i wulkanu Tenorino z mocnym postanowieniem, że coś tu trzeba jednak obejrzeć. Ale… pura vida. Rezerwacji nie ma, wejścia nie ma. Tym razem nikt nie chciał przytulić naszej forsy. Na pocieszenie znaleźliśmy sobie tukana na drzewie, co nie powiem, bardzo nas ucieszyło.
Kolejnego dnia pogoda była znacznie lepsza, choć wulkany dalej w chmurze. Tym razem opłaciliśmy bilety online, więc zrobiliśmy drugie podejście. Wejście jak do Watykanu: dwóch strażników sprawdza plecaki, następny rezerwację i dopiero można wejść. Trasa wiedzie przez dżunglę, która tym razem wygląda inaczej. Jest mokra po niedawnych deszczach, liście błyszczą w nieśmiałym słońcu a dookoła nas wszystko intensywnie paruje. Ta inność nas cieszy i zachwyca. Próbujemy znajdować ciekawe okazy flory i fauny i utrwalać je na później. Na początku wydawało nam się, że nie będzie dużo ludzi, ale z biegiem czasu zrobiły się prawdziwe tłumy. To trochę psuje nastrój, choć przyroda dalej nas zachwyca. Doszliśmy do widowiskowego wodospadu spadającego do turkusowej wody. Potem idzie się jeszcze półtora kilometra i podziwia niebieską rzekę. Co jakiś czas czuć siarkowodór i widać bąbelki w wodzie. Jest naprawdę pięknie, choć tłum turystów psuje nieco wrażenie. Wulkanów nie udało nam się zobaczyć, za to znaleźliśmy stado kapucynek buszujących w koronach drzew, więc mamy kolejne zwierzyki do kolekcji. Bilbordy obiecywały tapiry, leniwce i aguti, ale nic takiego nie znaleźliśmy. W okolicy jest trochę takich miejsc, gdzie można wybrać się na oglądanie leniwców. Nawet zastanawialiśmy się nad tym, ale jakoś tak nie bardzo nam odpowiadała forma tego przedsięwzięcia. Płaci się grubą kasę, idzie z przewodnikiem, on podprowadza do drzewa, na którym śpi leniwiec już z pewnością od lat, pokazuje na drzewie kupkę futra i mówi: tam. To coś jak zoo, tylko słaba widoczność. Nie zdecydowaliśmy się . Może sama znajdę, to jest właściwie najbardziej emocjonujące.