Ł: Dzisiaj wulkan Irazu, jeden z najwyższych punktów Kostaryki z którego przy dobrej widoczności można obejrzeć obydwa oceany. Dzisiaj poniżej szczytu kłębiły się dość gęste chmury, niemal całkowicie zasłaniające widoczność. W jednej z dziur dostrzegliśmy coś, co rzeczywiście mogło być Pacyfikiem. Natomiast zupełnie nie wiem dlaczego nie widzieliśmy Cerro Cirripo (382Omnpm), który powinien wystawać nad chmury jeszcze wyżej niż my, w odległości ok. 65km .
Wulkan drzemie, ostatnia erupcja i aktywność była ok 6O lat temu. Ma dwa kratery: główny i krater Diego de Haya. Na wszystkich folderach reklamowych ten mniejszy wypełniony jest turkusową wodą, ale właśnie mamy drugą połowę pory suchej, więc wody brak. Zresztą w ostatnich latach nawet w porze deszczowej gromadzi się tam jedynie jakieś marne wspomnienie dawnego uroku. Niemniej jednak wulkan fajny, ale zdobywania nie ma, bo asfaltowa droga dociera prawie na szczyt.
Dziwny pomysł dotyczy tu parków narodowych. Wejść można tylko jeśli wcześniej zrobi się rezerwację i ją opłaci, przez internet. To oczywiście generuje sporo kłopotów. Po pierwsze trzeba mieć internet, po drugie jeśli używa się wątpliwego internetu, to płacenie kartą jest tak sobie bezpieczne. Po trzecie jak już zarezerwujesz i zapłacisz (najczęściej kilkanaście USD od osoby) to ciężko zmienić plany lub uzależnić je od pogody. Na Irazu dojechaliśmy bez rezerwacji, bo wszystkie powyższe mądrości wiemy dopiero teraz. Na szczęście miły pan na bramce coś poklikał w swoim telefonie i niby zrobił nam i opłacił rezerwację. Tiaaa…. Pieniądze przyjął gotówką tylko nie miał wydać :)