A: Na dzisiaj zaplanowaliśmy wizytę w Parku Narodowym Marino Ballena na południe od nas. Wstęp płatny, jak wszystko w tym pięknym kraju. Poszliśmy najpierw na plażę na długaśny spacer i zachwycaliśmy się jej pięknem. Trzeba przyznać, że widoki prawdziwie rajskie, ale temperatury raczej piekielne. Do tego woda tak ciepła, że mokry piasek po odpływie, dosłownie parzy w stopy. Po lekkim posiłku pod palmami, weszliśmy do dżungli, gdzie poprowadzone są dwie ścieżki do spacerowania. Przyroda niezwykła! Bardzo nam się podobały małe palemki wyrastające z kokosów, różne gatunki filodendronów pasożytujące na pniach i ciekawe eukaliptusy z kolorową korą. Zresztą cała ta roślinność i odgłosy dżungli robi niesamowite wrażenie. Napotkaliśmy olbrzymią imitację drzewa, która powstała po tym jak liany doprowadziły do śmierci żywiciela i same tworzą coś co przypomina drzewo, ale zamiast pnia ma splecione, grube i zdrewniałe liany. Ze zwierząt najciekawsze były małpy i mrówki, które nosiły listeczki na mrówkostradzie. Poza tym zdarzyła nam się niebezpieczna sytuacja, kiedy jedliśmy na skraju dżungli podkradł się do nas wąż. Całe szczęście, że Ola go zobaczyła. Zdjęć oczywiście nie ma, bo uciekaliśmy gdzie pieprz rośnie. W drodze powrotnej spotkaliśmy stado sępów, które kotłowały się przy drodze. No cóż… to mogło być tylko jedno: uczta. Byliśmy świadkami jak natura sama sprząta po potrąceniu psa. Niesamowity spektakl!