A: Do San Jose dolecieliśmy w środku nocy, więc oprócz potwornego zmęczenia, żadnych wrażeń. Zaplanowaliśmy spędzić pozostałe nam pół nocy w hotelu przy samym lotnisku. Plusy: blisko lotniska – szybko dotarliśmy. Minusy: blisko lotniska – samoloty latały nam po głowach. Niemniej po tylu godzinach w podróży z wielką ulgą przyjęliśmy pozycję horyzontalną.
Rano Łukasz poszedł po samochód na lotnisko, a my mieliśmy się dopakować i szybko ruszyć do naszej miejscówki. Ale…. nic z tego. To Kostaryka, czyli maiana, maniana…. Odbiór samochodu potrwał kilka godzin, ale o tym najlepiej opowie Łukasz. Nasza hacienda mieści się ok. 75 km od San Jose w stronę Pacyfiku, więc podróż nie zajęła nam dużo czasu. Niemniej zdążyliśmy zobaczyć legwany, papugę i niesamowitą rzekę z kajmanami i jednym całkiem sporym aligatorem. Jak na drogę z lotniska do domu to całkiem sporo. Z korespondencji i zdjęć na Intervacu spodziewaliśmy się, że dom znajduje się na zamkniętym osiedlu, podobnie jak dom na klifie w Portugalii. Na miejscu okazało się, że rzeczywiście wjazd do Punta Leona jest zamykany i są tam strażnicy, ale odkąd pokonaliśmy bramę, nawigacja pokazała nam jeszcze 7 km. Czyli to nie tyle osiedle, co ze dwie wsie. Cały obszar znajduje się w dżungli i sięga do plaży Playa Blanca. Jadąc brukowaną drogą podziwialiśmy egzotyczną przyrodę, olbrzymie bambusy pochylone ku sobie tworzyły niesamowity szpaler, do tego drzewa butelkowe, które widziałam po raz pierwszy w życiu i mnóstwo innych roślin typowych dla środkowoamerykańskiej dżungli. Co chwilę też pokazywały się tablice przypominające, że trzeba zachować ostrożność, bo na drogę może wtargnąć ostronos, małpa albo jaguar… Niby fajnie, ale taki jaguar w ogródku to trochę słabo… No nic, dojechaliśmy. Susan i Larry okazali się bardzo miłymi, starszymi ludźmi. Mamy spędzić ze sobą półtora dnia, a potem wyjeżdżają na narty do Vancouver i zostajemy sami na gospodarstwie. Dom jest fantastyczny. W środku urządzony w stylu tico, na zewnątrz bardzo przyjemne patio z basenem i grillem. Dookoła nas dżungla, która wchodzi praktycznie do domu. Dwa razy w ciągu dnia przychodzi do nas rodzina ostronosów, którą dokarmiamy, poza tym kręci się tu mnóstwo koliberków i od czasu do czasu bajecznie kolorowe papugi. Czekamy na małpy, ale jaguary niech raczej trzymają się z daleka. Z patio mamy wspaniały widok na Pacyfik… Nie możemy nacieszyć się tym miejscem.
Ł: Ależ się Ania rozpisała ! To ja już tylko króciutko – z samochodem rzeczywiście była wtopa, bo wypożyczalnia (skąd innąd porządna -Europcar) zrobiła overbooking i w efekcie ludzie przyszli rano po samochody, a samochodów nie było…. Oprócz mnie na lodzie zostali jeszcze Amerykanie, Francuz, Niemka i jeszcze kilka osób, ale nie ze wszystkimi się zapoznałem. Postanowiliśmy założyć komitet kolejkowy i brać po kolei co wróci z trasy. Wypożyczalnię też przekonaliśmy, że jeśli wynajmują w opcji prepaid samochody których nie mają, to na pewno nie będziemy czekać na zamówione kategorię, tylko bierzemy co jest. W efekcie chyba każdy dostał większe/lepsze auto niż zamówił:)
Teraz przesiadamy się na wózek golfowy i jutro objedziemy najbliższą okolicę.