A: Przyszła pora na nasz drugi dłuższy wyjazd do Parku Narodowego Jasper. Widoczność się nieco poprawiła, pogodę mamy bajeczną, przy czym jest teraz chłodniej, czyli w góry w sam raz. Do tego zero wiatru. To źle bo dlatego smog siedzi i siedzi, ale też czasem dobrze, bo w gładkich wodach jezior pięknie odbijają się góry. Takich widoczków będzie się trochę pojawiało na fotkach. Do Jasper jechaliśmy cały dzień, bo po drodze natrafialiśmy na piękne okoliczności przyrody, których nie mogliśmy sobie odpuścić. Na początek rzeka Bow, która ma niezwykły niebieski kolor, następnie Jezioro Bow. Wszystko tu wygląda jak po photoshopie, kolory niesamowite! Największe wrażenie zrobiło na nas jezioro Peyto, do którego schodzi morena denna spod lodowca Peyto. W wielkim tłoku zeszliśmy do platformy widokowej, skąd można podziwiać jak pięknie się to wszystko prezentuje. Większość turystów na szczęście wraca na parking, ale my poszliśmy sobie kawałek dalej, skąd widoki były nieco inne, ale równie wspaniałe, albo i lepsze. Potem pojechaliśmy na Ice Field, po którym wiele sobie obiecywaliśmy. To dobre miejsce, żeby uświadomić sobie jak kurczą nam się lodowce na Ziemii. Na trasie ustawione są tabliczki dokąd sięgał lodowiec Athabasca od roku 189O. Widać jak co kilkadziesiąt lat był coraz krótszy. Dziś od parkingu trzeba podejść kawałek do jego czoła, jednak do samego lodowca nie da się dojść. Można sobie wykupić przejażdżkę autobusem na wielkich kołach tam i z powrotem, ale samodzielnie nie wolno. Byliśmy rozczarowani. Po drodze pooglądaliśmy jeszcze parę ładnych wodospadów: Panther Falls i Sun Wapta Falls. Jak to mówią chłopaki: spadająca woda zawsze wygląda pięknie. Na koniec dnia smog się wzmógł i góry zniknęły. To niedobrze wróży na jutrzejszy trekking, ale nic nie poradzimy. Na pocieszenie spotkaliśmy białe kozy, które wyglądały jak Koziołek Matołek i piękne stadko wapiti.