Kananaskis Country

Ł: OK, koniec wakacji dla emerytów. Czas napocząć Góry Skaliste. Na dzisiaj zaplanowaliśmy mały rozruchowy trekking w Kananaskis Country. W planie było wejście na grzbiet górujący nad Barrier Lake i zdobycie McConnell Ridge 1981mnpm. Ta część planu poszła zgodnie z założeniami.
Uzbrojeni w dzwoneczki niedźwiedziowe i butlę sprayu na niedźwiedzie ruszyliśmy w las. Początkowo wydawało nam się, że to przesada, bo jesteśmy raptem godzinę od miasta, ale jak zobaczyliśmy, że inni na parkingu podobnie się zbroją to uznaliśmy, że lepiej na zimne dmuchać. Początkowo trasa przebiega przez las pełen dzikiej zwierzyny, ale reprezentowanej przez wiewiórki drzewne i ziemne, wielkie kruki i tym podobne miłe stworzenia. Ludzi bardzo mało, za cały dzień spotkaliśmy kilka osób. Raz nieźle się zestresowaliśmy się, bo tuż przy ścieżce za krzaki pierzchło wielkie cielsko, ale to raczej był jeleń. Powyżej lasu ze skalnego urwiska roztaczają się naprawdę przepiękne widoki. Zatrzymaliśmy się tu na mały popas, a jeden wiewiór nie mógł spokojnie usiedzieć widząc Nikodema jedzącego migdały.
W powrotnej drodze postanowiliśmy nieco urozmaicić trasę i zejść inną drogą. I tu zaczęły się schody…. , nie, właściwie problem w tym, że schodów nie było. Ścieżka zaczęła prowadzić w dół jakimś makabrycznie stromym i sypkim piargiem, chyba nawet byśmy zawrócili gdyby nie to, ze po przejściu 1OOm o wygrzebaniu się na górę też nie było mowy. Niby była jakaś ścieżka, ale właściwie to szliśmy na rympał widząc w dole taflę jeziora. Na dystansie 1,1km straciliśmy 514m, a ze trzy odcinki były takie, że przejście 1OOm zajmowało pół godziny. To wszystko w 31 stopniowym upale, który od 3 dni zagościł w Albercie. Kruki i inne ptaszyska wydawały się bardzo zainteresowane naszymi poczynaniami.

No dobrze, zeszliśmy, żyjemy. Rozruchowy trekking zamienił się w niezłą młockę, a nogi ostro ucierpiały. Na szczęście jutro w planie sporo kilometrów jazdy więc trochę odpoczniemy.

Zdjęcia (25)

Komentarze (2)