Ł: Po miejskich atrakcjach przyszła pora na przejażdżkę po większych odludziach. Powoli ruch uliczny zaczął zanikać, odległości między zabudowaniami zaczęły się drastycznie zwiększać, a wolna przestrzeń wypełniała się kukurydzą. Niemal przy każdej farmie stał wysoki silos zbożowy stanowiący nieodłączny element krajobrazu. Właśnie te silosy uświadomiły nam, że ze względu na zatrzęsienie amerykańskich filmów dostępnych na rynku, wszystkie widoki ulic, domów, farm, samochodów są już tak mocno oswojone, że właściwie nic nie zaskakuje. Gdy, kukurydza ustąpiła miejsca lasom, krajobraz zaczął mocno przypominać skandynawską tajgę. Taka środkowo-północna Szwecja. Wyjeżdżając zza każdego zakrętu niemal wyczekiwaliśmy renifera na środku drogi.
Pod wieczór odwiedziliśmy okolicę Elora, gdzie do rzeki Grand wpływa Irvine Creek, a wszystko to odbywa się w głębokim i całkiem ładnym wąwozie. Na brzegach fajne skałki, całkiem ładny wodospad i stary młyn. Na kolana nie rzuca, ale warto odwiedzić to miejsce będąc w okolicy.