Ł: Przy poprzedniej wizycie w górach nie stanęliśmy na najwyższym szczycie regionu Algarve, bo przegonił nas deszcz. Teraz naprawiamy to niedociągnięcie. Nie ma tu żadnego „zdobywania”, bo do samego końca dojeżdża się asfaltową drogą, a na górze jest parking. Z tego powodu Foia jest Mekką wszelkiej maści rowerzystów i motocyklistów. My pochodziliśmy trochę dookoła poniżej szczytu odwiedzając dwa mizerne wodospadziki Cascata do Barbelote i Cascata do Chilrao. Znaleźliśmy też jakieś dziwne sosny, którym szyszki rosły na pniu, a nie na gałęziach. Chyba pierwszy raz takie cudaki widziałem. Dopiero wracając do auta zrobiliśmy pieszo 13km i 459m przewyższenia i wreszcie mogliśmy bez zażenowania powiedzieć: Foia 9O2mnpm jest nasza.
A: Dziś dla odmiany góry. Zgodnie z planem wróciliśmy w Sierra de Monchique choć wiedzieliśmy, że nie są to ani wysokie, ani jakoś bardzo malownicze szczyty, jednak zdecydowanie potrzebowaliśmy odmiany, a jeszcze nie dojrzeliśmy do leżenia na plaży.
Na szczyt wjechaliśmy samochodem, a potem wyruszyliśmy na poszukiwanie dwóch wodospadów, które wypatrzyliśmy na mapie. Pierwszy niestety wysechł i jedyne co spotkaliśmy na miejscu to małe bajorko pod skałami, w którym kumkały żabki, drugi za to był ciekawszy. Żeby do niego się dostać musieliśmy wspomagać się linami, z których ktoś zmyślny zrobił namiastkę poręczówek, ale reszta trasy to deptaczek w Ciechocinku. Spacer jednak bardzo nam się podobał. Trasa wiedzie przez eukaliptusowy las, w którym od czasu do czasu napotyka się też dęby korkowe. Całość sprawia bardzo egzotyczne wrażenie, a nam do tego dopisała idealna pogoda do trekkingu: trochę słońca, więcej chmur, 19 stopni i przyjemny wiaterek. Dodatkowo cieszyliśmy się dziką przyrodą zupełne sami. Wprawdzie na szczycie było trochę samochodów na parkingu, ale nie mam pojęcia co ci ludzie robili, bo na szlaku byliśmy zupełnie sami. Dopiero pod drugim wodospadem spotkaliśmy grupkę młodych osób, a tak to tylko ptaki, jaszczurki, żaby i mnóstwo małych chrząszczyków, które sobie upodobały szczególnie Oli koszulkę i obsiadały ją właściwie cały czas. W poszukiwaniu wodospadów zeszliśmy na wysokość 444 m n.p.m. a potem oczywiście wróciliśmy na szczyt.
W drodze powrotnej postanowiliśmy odwiedzić miasteczko Monchique. Byliśmy tam już dość późno, więc trudno powiedzieć czy cisza, spokój i niewielu turystów to jego normalny stan, czy też godzina odwiedzin miała z tym coś wspólnego. Miasteczko zbudowane jest na górskich stokach, więc obfituje w liczne strome i kręte uliczki co wygląda bardzo ładnie. Domy niestety są w większości mocno zaniedbane, a czasem w kompletnej ruinie. Widać jednak, że mieszkańcy próbują zachować dość fajny klimacik i oferują miejscowe wyroby z korka i porcelany. Z zabytków mogą się poszczycić XVI wiecznym kościołem i ruinami XVII wiecznego klasztoru. Ten ostatni to kompletna ruina niestety.