A: Weekend spędziliśmy w Madrycie, który do tej pory omijaliśmy szerokim łukiem. Słyszeliśmy, że miasto to wypada blado w porównaniu do Sevilli, Valencji i Barcelony, co po 3 dniach zwiedzania potwierdzam. Jednak staramy się w naszych podróżach uwzględniać gusta i zainteresowania każdego uczestnika, a tak się składa, że nasza Ola lubi zwiedzać miasta, fotografować architekturę i interesuje się sztuką. Dlatego.... Madryt.
Po drodze do stolicy mijaliśmy wielkie uprawy oliwek, migdałów, cytrusów, granatów i oczywiście winogron. O okolicy , w której mieszkamy mówi się, że jest najbardziej zielona i myślę, ze wynika to właśnie z tych upraw, bo trawa oczywiście jest żółta.
W pierwszy dzień staraliśmy się zapoznać z najważniejszymi zabytkami miasta. Oglądaliśmy zamek królewski razem z przynależnym parkiem. Kiedyś podobno rodzina królewska urządzała w nim przyjęcia, ale dziś myślę,że to nieaktualne. Kilka razy przewinęliśmy się przez Plaza Mayor [głównie z tego powodu, że była to najkrótsza droga do auta] ale nie wzbudził on naszego zachwytu. Jest to dość duży, brukowany plac, otoczony kamienicami, z pomnikiem i ozdobnymi latarniami. Dookoła są ogródki restauracyjne, jednak w porównaniu do Rynku Krakowskiego i Sukiennic wygląda mizernie. Oprócz tego staraliśmy się możliwie dokładnie obejrzeć starówkę i wyłapać z niej parę ładnych budynków, co było niestety trudne.
Drugiego dnia zapowiadali 34 stopnie, więc w obawie przed ugotowaniem postanowiliśmy odwiedzić Muzeum Narodowe Królowej Zofii. To miejsce zostało mi polecone, jako najlepsze muzeum w Madrycie i w ogóle niezwykłe. Głównym atutem miały być dzieła Picasso, Salvadore Dali i innych artystów tworzących w podobnym stylu. No cóż... były rzeczywiście te dzieła. Ja nie jestem ani znawcą, ani zwolennikiem takiej sztuki, ale przecież Ola... Niestety obrazów było bardzo mało, trochę szkiców i oczywiście główna atrakcja: olbrzymie dzieło Picasso, którego nie potrafię podać nazwy [przepraszam za moje ignoranctwo]. To wszystko znajdowało się w kilku salach, reszta poświęcona była historii Hiszpanii [w końcu to Muzeum Narodowe] ale my jej przecież nie znamy i te wszystkie rewolucyjne plakaty i filmy były po prostu niezrozumiałe i nudne. Raz się ucieszyliśmy, kiedy natknęliśmy się na film o produkcji oliwy z oliwek, to nas interesuje. Ale on skończył się po tym jak rolnicy obtłukli kijami drzewa i nic więcej nie pokazali. W ostatniej sali napotkaliśmy film, na którym w akwarium pływała białucha.... ładana, ale nie mamy pojęcia o co tak naprawdę chodziło. Chyba komuś głupio było zostawić pustą salę. Możnaby się chociaż cieszyć z tego, że było przyjemnie chłodno, ale nie. Było strasznie zimno. Więc... jeśli nie jest się fascynatem sztuki w stylu Picasso, to ja bym odradzała to muzeum. Po kontemplacji sztuką wybraliśmy się do pobliskiego parku, który nam się bardzo spodobał. Jest ogromny, oferuje soczystą trawkę, która o tej porze roku w Hiszpanii jest trudno osiągalna oraz mnóstwo ławeczek w cieniu. Poza tym Kryształowy Pałac, który okazał się szklaną, starą palmiarnią bez palm, ale Oli i tak się spodobał i urokliwy akwen, po którym można sobie romantycznie popływać łódeczką.
Ostatniego dnia odwiedziliśmy największą i najbardziej znaną katedrę wraz z kryptą, w której była odprawiana msza. Najznakomitsi Hiszpanie pochowani są pod posadzką krypty, a o ich obecności świadczą tablice, po których się chodzi. Ola była mocno zniesmaczona faktem chodzenia po grobach. Potem udaliśmy się na zabytkowy dworzec kolejowy [też z polecenia], który okazał się bardzo ładny. W środku ma piękną palmiarnię, pod palmami są ustawione ławki, na których odpoczywają podróżni. Krótko mówiąc w poczekalnii rosną palmy i bananowce. Takie rośliny nie są niczym dziwnym w Hiszpanii, ale te były naprawdę olbrzymie i robiły wrażenie. Potem wróciliśmy do naszego ulubionego parku, jeszcze całkiem niezła pizza i powrót do jaskini. My napewno nie będziemy już wracać do Madrytu, ale Ola mówi, że chętnie :)
Ł: To jeszcze ja dopiszę dwa słowa o używaniu auta w Madrycie. Jest zaskakująco spokojnie i miło. Nikt się nie przepycha, nie zajeżdża drogi, nie ryje przed maskę. Kompletnie nie przypomina to innych stolic jak Paryża, Rzymu czy Warszawy. Z parkowaniem też nie było problemu. Każdego dnia spokojnie znajdowaliśmy wolne miejsca przy Calle del Prof. Martin Almagro Basch otaczającej park (Parque de la Montana) czyli 7OOm od pałacu królewskiego i katedry. Parkowanie w niebieskich liniach ok. 1EUR za godzinę, po godzinie 21 free, w sobotę po 15 free, niedziela cały dzień free.