A: Dziś dotarliśmy na koniec Francji, a ponieważ były już klify, morze i kamory w lesie, więc przyszedł czas na miasto. Początkowo planowaliśmy zwiedzić Brest, ale po chwilowej poczytance stwierdziliśmy, że Quimper będzie ciekawsze. Już na wjeździe do miasta nam się spodobało, kiedy okazało się, że Quimper po bretońsku to Kemper. Hmmm.... to coś dla nas! Miasto nie należy do dużych i robi wrażenie raczej skromnego. Płynie przez nie rzeka Odet, która uchodzi do Atlantyku, a najważniejszym zabytkiem jest katedra z XIII wieku. Styl katedry - gotyk jest bardzo typowy dla Bretanii - bogate zdobienia z zewnątrz i surowe wnętrze, choć w porównaniu do katedry roueńskiej, tym razem w środku było mocno odnowione, co skutecznie psuło nastrój. Zaciekawiło nas pewne zjawisko. Gdy stoimy dokładnie na środku nawy głównej, przodem do ołtarza, wnętrze kościoła wyraźnie skręca w lewo [może udało nam się to uchwycić na ostatnich zdjęciach]. Zastanawialiśmy się czy to błąd konstrukcyjny, czy ktoś wybudował świątynię na planie banana? Drugim zabytkiem ważnym dla tego miasta jest kościół z XI wieku [ten z jedną wieżą], który jest jednym z najstarszych w Bretanii. Oprócz kościołów pojawiają się niekiedy stare, drewniane, bretońskie kamieniczki zwane domami szachulcowymi. Na wielu z nich były umieszczone urocze figurki. Podobno są w Quimper piękne ogrody, ale niestety nie doczytaliśmy o nich i nie szukaliśmy. Trafiliśmy za to do parku miejskiego, który położony jest na wzgórzu, co dało nam możliwość spojrzenia na miasto z innej perspektywy oraz posilenia się w miłych okolicznościach przyrody.
Po naszym zwiedzanku przyjechaliśmy nad ocean. Stoimy na noc przy wydmach, więc jeszcze korzystając z ostatniego kawałka dnia urządziliśmy sobie gigantyczny spacer po plaży. Akurat był odpływ, więc super nam się spacerowało po twardym piasku. Na koniec Nikodem namówił nas na odrobinę wysiłku i urządził małe wyścigi. Ja miałam czekać na mecie z poczęstunkiem. Zgadnijcie kto wygrał?