Ł: Dzień rozpoczął się słonecznie, ale potem całkiem się skiepścił. To podwójny problem, bo po pierwsze wakacje ze słońcem są bardziej wakacyjne, a po drugie Ania zrobiła pranie...
Taaa, jak się nie poprawi to ciuchy zgniją a my razem z nimi :)
Skoro nadmorskie uroki na razie trzeba odpuścić, to na weekend odjedziemy nieco od wybrzeża. Na początek do lasu, a konkretnie do Forêt de Huelgoat, bo w lesie i tak słońca nie byłoby widać, a do tego drzewa nieźle chronią przed ewentualną mżawką lub deszczem.
Spacer okazał się całkiem fajny. Główną atrakcją były wielkie, omszone kamory wypełniające koryta dwóch rzeczek. Woda przeciskała się między nimi tworząc urocze bystrza, a wszystko to w otoczeniu obrośniętych mchem i bluszczem pni drzew. Na niektórych rosły nawet paprocie co wyglądało już na prawdę dziwnie. W dwóch miejscach rzeczki rozlewały się nieco szerzej i nawet całkiem nadawały się do kąpieli, tylko coś dziwnego działo się w nich z nogami (ostatnie fotki)
Wieczorek spędzamy z cydrem i oliwkami. Świętujemy rocznicę ślubu, która prawie zawsze wypada nam na wyjeździe. Romantyczną atmosferę psuje trochę stukanie deszczu w dach i sznurek z mokrymi gaciami przechodzący nam nad głowami przez środek kampera