Ponownie zamieniamy środek transportu na taki ze skrzydłami i trzema kolejnymi lotami wracamy do domu. Po drodze jeszcze zaplanowaliśmy nieco dłuższy przystanek w stolicy.
Buenos Aires zaczyna robić wrażenie już gdy samolot zaczyna przygotowywać się do lądowania. Miasto jest naprawdę ogromne, a wraz z otaczającą go aglomeracją nawet olbrzymie. Nie jestem miłośnikiem zwiedzania dużych miast, więc relacja i fotki, będą raczej tylko poglądowe. Zdecydowanie wolałbym posiedzieć nad morzem, ale tutejsze morze do niczego się nie nadaje. Zatoka, nad którą leży miasto, a właściwie wielkie estuarium La Plata powstałe z rzek Parana i Urugwaj, wypełnione jest jakąś obrzydliwą błotną breją (pierwsza fotka, zapożyczona z satelity), więc o rekreacji można zapomnieć.
Samo miasto jest zróżnicowane. Są bardzo eleganckie dzielnice, w których architektura, porządek i ogólne wrażenie przypomina duże hiszpańskie miasta. Ale są też prawdziwe mordownie, gdzie w miarę bezpiecznie można się czuć tylko w grupce takiej jak nasza. Co by nie gadać, ośmiu facetów nie zachęca do zaczepek, przecież nie wiedzą, że my to sami pacyfiści :)
Dużym pietyzmem cieszą się tu piłkarze Maradona i Messi, papież Franciszek i Mafalda. Widać to na każdym kroku. Jeśli chodzi o papieża to szacunek i duma odczuwalna była w całym kraju i objawiała się licznymi portretami w bardzo niecodziennych miejscach. Dzielnica La Boca to prawdziwe sanktuarium Diego Maradony, a podwórko, na którym kopnął piłkę, boisko, na którym ćwiczył czy stadion, na którym grał to nieomal miejsca kultu.
Zaskakującym miejscem jest Cementerio de la Recoleta. Grobowce są wielkości domów i cały cmentarz robi wrażenie miasta umarłych. Wiele "budynków" ma szklane drzwi lub okna i widać leżące w środku na półkach trumny...
Wieczorami robi się bardzo głośno i rozrywkowo, przechodzą jakieś rozśpiewane parady, a na wielu placach i placykach ludzie tańczą tango. Naprawdę! I starzy i młodzi, tak po prostu, na ulicy, tańczą!