Przedostatni przystanek naszej podróży to Półwysep Valdes. Ponieważ nadal mamy samochody to dotarcie do Puerto Piramides nie sprawiło nam kłopotu, a właśnie na to narzekała większość znanych mi osób, które odwiedzały ten dziki zakątek. Co więcej, posiadanie samochodu daje możliwość obejrzenia dokładnie całego półwyspu, więc moim zdaniem, nawet jeśli ktoś przyleciał samolotem do Trelew to powinien się udać do wypożyczalni, a nie na przystanek autobusowy.
Oczywiście gwoździem programu jest to co dzieje się w wodach Golfo Nuevo. Wszyscy chcą oglądać wieloryby, które ukochały to miejsce do rozrodu i odkarmienia młodych. Większe i mniejsze pontony i RIBy, pełne podekscytowanych whalewatcher'sów śmigają po zatoce w poszukiwaniu wielkich ogonów i czasem mają okazję zaliczyć naprawdę bliskie spotkanie. Tak przynajmniej wynika z folderów reklamowych.
Szczyt sezonu położniczo-noworodkowego to wrzesień-listopad. Jesteśmy więc odrobinę po czasie, ale i tak liczyliśmy na jakąś zapóźnioną wielką mamusię z równie wielkim cielakiem. Tym bardziej, że bilecik na rejs dość sporo kosztuje. No i co? I nic, popływaliśmy sobie....
Co prawda były jakieś delfiny, ale przecież nie o to chodziło. Kasy też nikt nie zwracał jak w Husaviku w przypadku nieefektywnego rejsu. No trudno. Dzień byłby całkiem stracony gdyby nie samochody. Objechaliśmy cały półwysep docierając do licznych kolonii lwów morskich i pingwinów i napotykając inne niecodzienne stworzenia. Mieliśmy nadzieję trafić na porę obiadową orek, co jest jednym z najbardziej spektakularnych tutaj widoków, ale znowu nic. Pozostało nam tylko pooglądanie fotek przy tarasach widokowych.