Ł: Kiepski dziś dzień na ambitniejszy trekking: dużo chmur, słońce tylko na kilka minut znajduje małe przerwy w ich gęstym kożuchu , a z ciemniejszych miejsc nawet coś kropi. Do tego widoczność słaba, wszystko w szarych barwach, a wyższe szczyty chowają się w chmurach. Postanowiliśmy rozpoznać trochę okolicę i przemyśleć możliwości. Dobrym miejscem na przemyślenia wydawał się najbliższy górujący nad Nikkaluoktą szczyt (fot.1, nie znam nazwy, 1160mnpm, za lotniskiem helikopterów), ale poprzestaliśmy na poprzedzającym go pagórku 870mnpm, bo stamtąd już dobrze widać było okolicę, a właśnie jedna ze słonecznych plam tutaj się zatrzymała. Tak, dobre miejsce na przemyślenia.
Oczywiście będąc tutaj trudno nie myśleć o Kebnekaise, ale jest z nim masa problemów. Po pierwsze od parkingu do Kabnekaise Fjällstation, skąd zaczyna się podejście na szczyt jest 18km, a więc 5-6h marszu, dalej na szczyt jest o połowę bliżej, ale 1700m przewyższenia przekłada się na dobre 12 h. No i warto jeszcze wrócić :)
To wszystko sprawia, że szczyt nie za bardzo nadaje się na rodzinny trekking. Pierwszy odcinek (do schroniska) można przelecieć śmigłowcem (fot.2), ale to droga impreza i jakaś taka mało honorowa. Równie dobrze można by od razu wlecieć na szczyt – po co się męczyć. Można też przepłynąć jezioro łódką (fot.3) i w ten sposób urwać jakieś 5-6km marszu. Wszystko to szczegółowo opisał już Genek, nie będę się powtarzał.
Realną opcją wydaje się wyjście do schroniska pierwszego dnia. Atak na szczyt i powrót do schroniska drugiego i wreszcie zejście na parking trzeciego. Żeby to było miłe i bezpieczne to potrzeba też do tego przynajmniej 2 dni dobrej pogody – pierwszego dość dobrej, drugiego rewelacyjnej, a trzeciego znośnej. Bo wejście na szczyt we mgle i śnieżycy kupy się nie trzyma. Pomocną sprawą jest dzień polarny, bo na atak szczytowy jest do dyspozycji cała doba. Kłopotem koronawirus, bo nie wiem czy dwa noclegi w szwedzkim schronisku to najlepszy pomysł…
No nic, zobaczymy jak jutro i pojutrze ze słońcem.