Ł: Dzisiaj przekroczyliśmy dwie grube kreski. Najpierw nawigacja zasygnalizowała dostojną szerokość 66⁰ 33’ a dosłownie kilka minut później na dystansometr wkręciło się równe 3000km. No tak – kawałek drogi za nami. Niemal natychmiast po przekroczeniu koła polarnego, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszędzie zaczęły pojawiać się (tak wyczekiwane do wczoraj) renifery. Były w lesie, przy drodze i na drodze. Chodziły pojedynczo, parami, rodzinami lub stadami. Jeden desperat stał nawet na środku torów i czekał na pociąg. Widocznie w życiu mu się nie najlepiej ułożyło. Tradycyjnie wszystkie zachowują się jak krowy: łażą i głupio patrzą. Niektóre nawet jak święte. Nadjeżdżający pojazd wcale nie wydaje im się wystarczającym powodem do opuszczenia drogi.
Dzisiaj wpadliśmy też do supermarketu, więc napiszę kilka słów o koronawirusie. Zabezpieczenia w sklepach wyglądają podobnie jak w Polsce. Przy wejściu do sklepu płyn do dezynfekcji rąk i rękawiczki (porządne, nie jakieś woreczki). Ale rękawiczek raczej nikt nie bierze. W sklepie nie ma tłoku i ludzie trzymają dystans. Przed kasami linie co 1,5m i kasjerki siedzą za plexiglasem. Nikt nie nosi maseczek. My weszliśmy w kagańcach FFP3 i trzeba przyznać, że nie wszyscy na nas głupio patrzyli.
Z tego co słyszymy w radiu (w wiadomościach, felietonach i dyskusjach), o koronawirusie dużo się tu mówi. Niestety nie jesteśmy w stanie ocenić czy jest to narracja: wszyscy spanikowali, a u nas jest spoko, czy też w drugą stronę: za bardzo się wyluzowaliśmy i jest problem. Bo nie da się ukryć, że szwedzka mapa pandemii nie wygląda dobrze na tle Europy.