A: Okno pogodowe to naprawdę okno. Tzn. w nocy pada, rano lampa, po południu się chmurzy i w nocy znowu pada. Nie można narzekać, bo kiedy spacerujemy jest słonecznie lub prawie słonecznie i nic nam więcej do szczęścia nie potrzeba.
Na pierwszy ogień poszedł wodospad, który w odróżnieniu od wczorajszego był bardziej rozległy, mniej popularny (wypatrzyliśmy go na google maps) i prowadziła do niego fajna trasa z wiszącym mostem przeciągniętym nad naprawdę rwącą kaskadą, a to zawsze jest świetna atrakcja.
Następnie udaliśmy się na trekking wzdłuż rzeki Handőlan. Zresztą poprzedni wodospad był na tej samej rzece. Widoki obłędne, komary gdzieś wywiało, więc dobrze nam się szło. Pokonaliśmy trasę ok. 15 km. Po drodze pokonaliśmy mnóstwo kładek przez bagna, jeden most wiszący, który Nikodem rozhuśtał na maksa i kilka uroczych łach śniegu. Ludzi spotykaliśmy rzadko, co normalnie zupełnie nie przeszkadzałoby, ale w czasie pandemii trochę niepokoi. Wygląda na to, ze Szwedzi uwielbiają trekking i po prostu będziemy ich wszędzie spotykać. Wieczorem kiedy szukaliśmy miejsca na nocleg każde ładniejsze miejsce nad jeziorkiem było zajęte przez camper. Ale udało nam się znaleźć obłędną miejscówkę, czym na pewno pochwalimy się jutro na zdjęciach. Stoimy nad samym jeziorem, odcięci od drogi kawałkiem lasu. Mamy dla siebie malutką plażę, ciszę i spokój… po prostu marzenie :)
Ł: Był jeszcze most, którego nie było. Na mapie szlak dochodził do rzeki i miał ciąg dalszy po drugiej stronie. Byliśmy przekonani, że musi być jakaś przeprawa. No i kiedyś była, wisząca, podobna do pozostałych. Ale teraz pozostała tylko część… Podjęliśmy próbę przejścia na drugą stronę z wykorzystaniem tego co zostało, ale trzeba uczciwie stwierdzić, że operacja była nieosiągalna dla żeńskiej części załogi. A żeby nie było zbyt szowinistycznie, to my z Nikodemem też stwierdziliśmy, że niby się da, ale łatwiej już zdjąć buty i spodnie i przejść dołem :)