Ł: Jesteśmy ponownie w Górach Rila. Wieczorem zainstalowaliśmy się na polance nad rzeką Iskar, a na rano zaplanowaliśmy atak na najwyższy szczyt tego kraju – Musałę. Prognozy przewidywały dużo słońca i trochę chmurek oraz żadnego deszczu. Poranek obudził nas ciepłymi promieniami, więc wrzuciliśmy w żołądki szybkie śniadanko i start. Dotarcie na szczyt nie jest ani trochę trudne czy niebezpieczne. Można go umownie podzielić na cztery etapy i na końcu każdego znaleźć dach nad głową w razie draki. Pierwszy to wjazd gondolą z wysokości 1333mnpm na 2369, oczywiście można walić na piechotę, tylko po co? Drugi to droga do schroniska Chiża Musała na 2389. Prawie godzina, ale droga szeroka i płaska. Babcia o balkoniku dałaby radę. Potem zaczyna się stromiej (o balkoniku można już zapomnieć), ale też bez żadnej przesady czy ryzyka. Tak dochodzimy do Jeziora Liedieno 2720mnpm, gdzie znajdziemy kolejne małe schronisko. Do szczytu pozostaje stąd około 45 minut i raptem 200m przewyższenia. Na szczycie stoi stacja meteorologiczna i namiastka schroniska.
Jedyny problem dzisiejszego dnia to…, a jakże… pogoda. No, bo niby było dużo słońca i trochę chmurek, tylko bardzo nierówno rozłożone, tzn. w całej Bułgarii było słońce a nad Musałą i okolicznymi szczytami chmury. Do tego zamiast przepłynąć z wiatrem jak na chmury przystało to kotłowały się w miejscu cały dzień, co raz fundując nam nowe atrakcje. Tak więc przerobiliśmy w czasie wędrówki wszystkie pogody prócz gradobicia: słońce, deszcz, wiatr, grzmoty i nawet na szczycie zaczęło walić śniegiem, ale tylko 3 minuty, potem wyszło słońce. Oszaleć można. Chwilę zwątpienia mieliśmy na wysokości 2720 nad jeziorem. Ostatnie metry do schroniska doszliśmy w deszczu, To niefajnie, że przed atakiem szczytowym pomoczyło wszystkie kamienie i skały… przeczekaliśmy trochę i ruszyliśmy dalej choć szczyt tonął w chmurach i mgle a w oddali słychać było pomruki grzmotów. Ok. 70m powyżej schroniska Ola zaczęła narzekać na zmęczenie (myślę, że chodziło raczej o mgłę i zimny wiatr), a do tego całkiem nieodległy grzmot wstrząsnął górami. Miałem ochotę odpuścić, tzn. zawrócić Olę z Anią do schroniska, a samemu wbiec na górę, klepnąć szczyt i uciekać. Ale droga wyglądała tak łatwo i bezpiecznie (żadnych grani, przepaści, osuwisk i poręczówek), że poszliśmy dalej. Całe szczęście, bo za 10 minut mgła zniknęła i nawet prześwitywało słońce. Musała jest nasza!
A: Cała wyprawa zajęła nam około 7 godzin. Gdyby nie gondolka na początku, która pokonała ok. 1000 m przewyższenia, to trasa byłaby nie do zrobienia na jeden raz. Jesteśmy dumni z Oli, że dała radę, bo choć trasa nie była trudna, to jednak długa i męcząca. Trochę nam szkoda, że nie było z nami Nikodema, ale mam nadzieję, że następnym razem powspina się z nami :)