Ł: W nocy tak lało, że aż musiałem wstać i sprawdzić, czy Iskar nie dochodzi już do kół kampera. Okazało się, że Olę z kolei obudziło kołysanie i myślała, że już płyniemy :)
Ranek powitał nas nieśmiałym słońcem, przedzierającym się przez coraz rzadsze chmury. Jednak oczywisty stał się fakt, że na poważniejszy trekking kompletnie nie ma warunków. Góry nasiąknięte jak gąbka, ścieżki zamienione w strumienie, a do tego promienie słońca powodują tak obfite parowanie, że wszystkie szczyty zginęły w gęstej mgle. Postanowiliśmy pojechać do Grecji i poplażować dopóki góry nie obeschną.
Wcześniej, zgodnie z sugestią Mitrofan odwiedziliśmy Rilski Monastir. Byliśmy już tutaj 10 lat temu, ale ponieważ Ola oglądała wtedy klasztor z nosidełka, to postanowiliśmy odświeżyć jej wspomnienia.
Popołudnie i noc spędzamy na piaszczystym cyplu, który kiedyś, w 2015, nazwaliśmy roboczo 4x4 Beach. Byłby stąd najpiękniejszy widok na Olimp o zachodzie słońca, gdyby nie to, że go dzisiaj wcale nie widać. Zajadamy się oliwkami i popijamy wino.
A: Oczywiście my zajadamy oliwki i popijamy wino, bo Ola siedzi w internecie rozradowana i jednocześnie zafascynowana, że choć fale nieomal obmywają nam koła kampera, to jednak zasięg ma!
Grecja zadziwiła nas masą zieleni i korytami rzek pełnymi wody. Takiej Grecji w środku lipca jeszcze nie widzieliśmy. Zdaje się, że pochmurny i deszczowy front gościł tu już od jakiegoś czasu. Na razie nie mamy za wiele do pokazania, więc przez parę dni pewnie nie będziemy pisać :)