Ł: Transalpina, jedna z dwóch najbardziej znanych rumuńskich tras górskich. Niegdyś Mekka wszelkiej maści offroad’owców, ale ponieważ od kilku lat spektakularny gruntowo-żwirowy odcinek pokrywa gładki asfalt, więc trasa stała się przejezdna dla wszystkich. Widoki jak to w górach – piękne. Na halach, połoninach, czy jak to się tu w Rumunii nazywa, pasą się liczne stada owiec, włażąc raz po raz na drogę. Wyjechaliśmy na przełęcz Urdele (2228 mnpm) i urządziliśmy sobie mały spacerek. Mały, bo mimo pięknej pogody, lodowaty wiatr znacznie uprzykrzał doznania. Z tego samego powodu zaniechaliśmy poszukiwania miejsca na nocleg na tej wysokości. Polanka nad rzeczką w dolinie wydawała się o wiele lepszym pomysłem. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na małe co nieco w przydrożnym Satu Stefanu. Uraczono nas gulaszem z jagnięciny i jakąś kukurydzianą papką zapiekaną z serem. Jedno i drugie wstrętne niestety.
A: Gulasz z jagnięciny … dobre sobie! To był jakiś stary baran porąbany razem z kośćmi i wątrobą oraz całą masą tłuszczu otaczającego każdy kawałek. Wszystko to było wrzucone do osolonej wody i ugotowane. Żadnych przypraw i na miano gulaszu to nie zasługuje, bo gulasz powinien być gęsty, a to była tylko tłusta woda. Skusiliśmy się na to paskudztwo, bo chcieliśmy skosztować miejscowych specjałów. Myśleliśmy, że wprawdzie wygląda niespecjalnie, ale na pewno jest ciekawie doprawione… Na szczęście na łące, na której zaplanowaliśmy nocleg znaleźliśmy masę poziomek i udało nam się zabić smak nieudanego obiadu. Chociaż ja dopomogłam sobie jeszcze Ranigastem. Nasza dzisiejsza miejscówka na nocleg jest bardzo urokliwa. Przejechaliśmy płytką rzekę na drugą stronę i tam rozpaliliśmy sobie ognisko. Po drugiej stronie (przy drodze) rozbiło namioty jeszcze parę rumuńskich rodzin, ale u nas jest zacisznie i przyjemnie.