A: Aqaba to miasto położone najbliżej naszego hotelu. Za ciekawostkę można uznać fakt, że jest to jedyne miasto, z którego widać gołym okiem brzegi czterech państw: Jordanii, Egiptu, Izraela i Arabii Saudyjskiej. Jest to jedyny port morski tego kraju, który Jordańczycy otrzymali od Saudyjczyków w zamian za kawałek pustyni. Dziwna wymiana… Bywamy tam prawie codziennie w celach kulinarnych i handlowych, a właściwie spożywczych i nabywczych. Oprócz tego po trochu staramy się ją zwiedzić. Po trochu, bo upał 38 stopni wyklucza dłuższe spacery po mieście, szczególnie, że staramy się ubierać stosownie do panującej tu kultury i zwyczajów, a nie temperatury. Jak zauważyłam zdarzają się turystki w krótkich spodenkach lub plażowych sukienkach, ale większość jednak nosi długie spodnie lub spódnice maxi. Aqaba wygląda bardzo schludnie i czysto, oczywiście jak na południowe standardy. To młode miasto, więc nie ma tu wiele zabytków, choć udało nam się znaleźć jakieś ruiny, niestety nie podpisane. Zachwycają jak zwykle budynki sakralne, w tym wypadku meczety, kilka wypasionych hoteli o ładnej architekturze i ładnie podświetlony skwerek z palmami rosnącymi w fontannie. Zaciekawiły nas też uprawy ziół niedaleko plaży. Najpierw widzieliśmy pana skubiącego listki, a potem na targu spotkaliśmy go znowu, jak przywiózł je na sprzedaż w styropianowych pudłach. Resztę miasta jak zwykle zajmują sklepy z pamiątkami oraz liczne restauracje i kebab-bary. Jest część miasta, ewidentnie bardziej handlowa niż inne, ale tylko w jednym miejscu przypomina stary arabski suk, dalej to już sklepiki z ciuchami, chustami i dywanami zdecydowanie bardziej przypominające śródziemnomorskie klimaty.