A: Dziś udaliśmy się do Parku Narodowego Donana, który od naszej miejscowości jest oddalony raptem o 70 km. Niestety z powodu braku mostu na rzece Guadalquivir, musieliśmy przejechać dookoła ponad 200 km :(
Na miejscu okazało się, że (po pierwsze) nie ma jakiegoś jednego konkretnego miejsca, w którym można się zatrzymać i mieć pod ręką wszystko co oferuje ta okolica. Trzeba więc co chwilę gdzieś podjeżdżać, żeby przejść się albo po tropikalnym lesie z lianami i dębami korkowymi, albo po rozlewiskach z ptakami, albo po parku wydmowym. Po drugie: jest 40 stopni, a cień na który liczyliśmy (jak to w parku) był raczej mizerny. Po trzecie: pewnie właśnie z powodu upału liczba odwiedzających jest znikoma i ta część sezonu wykorzystywana jest na remonty. Do chodzenia wyznaczone są drewniane podesty. Być może, że o innej porze roku jest to teren podmokły, ale teraz było sucho jak pieprz i można by było sobie trochę poskracać trasę, gdyby nie tabliczki przestrzegające przed wężami i skorpionami. Szliśmy więc posłusznie wyznaczonymi trasami i od czasu do czasu wchodziliśmy do punktu obserwacyjnego, z którego udało nam się wypatrzeć raptem parę ptaszków. Dzieci były okropnie niezadowolone, a my trochę nadrabialiśmy miną, obiecując super widoki w obserwatorium ssaków. Hmm… może i byłyby super, gdyby nie to, że z powodu remontu kładek, do obserwatorium nie można było się dostać, a przez skorpiony nie chcieliśmy się przedzierać. W końcu pocieszyliśmy się lodami i pojechaliśmy na plażę, która miała być przy widowiskowych wydmach. I było pięknie. Po ochłodzeniu się i odpoczynku, w drodze powrotnej, napotkaliśmy jeszcze na bardzo ciekawe rozlewiska z flamingami, które dość skutecznie pocieszyły nas po wcześniejszych rozczarowaniach.