No i stało się - leje :((
Szóstego dnia wjechaliśmy na Lofoty i powitała nas masakryczna pogoda. Chmurzyć się, wiać i kropić zaczęło już wieczorem. Zatrzymaliśmy się na pierwszych wyspach archipelagu i poszliśmy spać. Dzięki chmurom zrobiło się nawet dość ciemno, w nocy rozlało się na dobre, a wiatr omal nie porwał nam kampera. Zupełnie nie wiem jak tą noc przeżyli wszyscy ci, którzy podróżują po Lofotach z namiotem. Rano lało dalej, więc spaliśmy prawie do południa odsypiając wszystkie poprzednie noce. Przez ten ciągły dzień chodzimy spać po północy, a zasypiamy jeszcze później.
Z prognozy pogody wynikało, że na dystalnych wyspach archipelagu pogoda powinna być lepsza, więc postanowilliśmy jak najszybciej tam dotrzeć.
No rzeczywiście, jest lepiej, nie pada, ale słońce nie może przedrzeć się przez gruby kożuch chmur. A nawet jeśli mu się uda to tylko na kilkanaście sekund. Szkoda, bo widoki są tak obłędne, że brakuje im tylko ciepłych barw i błękitu nieba. Dotarliśmy do wyspy Moskenesoya planując na dziś krótki i mało wymagający trekking do plaży Kvalvika. Było super, a ścieżka do plaży wcale nie była taka łatwa, bo pół drogi jest ostro pod górę, a potem jeszcze ostrzej w dół, do tego błoto i wielkie kamienie dały się we znaki naszym mocno eksploatowanym od trzech dni nogom.