Kritsa to według przewodników tradycyjna kreteńska wioska. Chcą ją więc odwiedzić liczni turyści i chyba właśnie dlatego kompletnie gdzieś się zagubiła jej tradycyjność i ten klimacik, który mieliśmy okazję poczuć w Fourni. Ulice zdominowała komercja, próbująca wepchać odwiedzającym jak najwięcej pamiątek, wśród których jest trochę lokalnego rękodzieła w postaci tkactwa, ceramiki i przedmiotów z drzewa oliwkowego, ale zdecydowana większość to typowa odpustowa tandeta, albo jak mawia Ola - badziewiarnia.
Nie znaczy to jednak, że nie warto się tam wybrać. Miłośników architektury na pewno zainteresuje bizantyjski, trzynawowy kościółek Panagia Kera. Nas natomiast najbardziej zachwycił Wąwóz Kritsa, do którego dobrze oznakowane wejście znajduje się kawałek na północ od wioski, przy drodze na Lato. Sam natomiast szlak oznaczony jest na całej długości jajkami sadzonymi. Nie nastawialiśmy się dzisiaj na górskie wyzwania i wybraliśmy się w sandałach, ale przecież Szerpowie w Nepalu też tak chodzą :)
A tak poważnie to zalecamy jednak lepsze obuwie, bo kanion jest wymagający. Dzieci podsumowały go zgodnie: „No, to jest prawdziwy wąwóz, a nie jakaś Samaria – deptaczek w lesie”. Faktycznie, wrażenia są niesamowite. Ściany są co prawda znacznie niższe, ale też jest o wiele węziej (miejscami najwyżej metr), co proporcjonalnie potęguje wrażenia. No i nie ma ludzi!!! Gdy dnem wąwozu płynie potok nie ma szans przejść na sucho, ale teraz cała woda znikła pozostawiając strome stopnie, żleby i rynny w miejscu wodospadów. Wszystkie te przeszkody byłyby bardzo trudne do pokonania, gdyby nie zamontowane klamry i liny, które ułatwiały wejście pod górę. Na dół można zjechać na pupie po wygładzonej skale, co też nasze latorośle z lubością robiły, generalnie traktując kanion jak plac zabaw, czy małpi gaj.
Ze względu na proporcje kanionu większość zdjęć jest pionowych , przez to trochę mniej wygodnych do oglądania.