Dzisiaj zdecydowanie zmieniliśmy porę roku. Choć słoneczny żar lał się z nieba, a błękitu nieba nie zakłócał ani jeden obłoczek, to jednak na ziemi dominował kolor biały. Nie, nie doświadczyliśmy żadnych anomalii pogodowych, tylko wybraliśmy się w góry, odwiedzając przy okazji wszystkie trzy graniczne kraje. Naszym celem była Andora, którą podziwialiśmy już 19 lat temu, a teraz chcieliśmy pokazać dzieciom, które skrzętnie odnotowały czterdziestą drugą pozycję w kategorii „odwiedzone”. Pireneje na granicy francusko-andorskiej pokryte były grubą warstwą śniegu i tętniły narciarskim życiem. Byłoby nam żal, że nie mamy nart, ale ze względu na moją kontuzję kolana i tak nie bardzo byśmy pojeździli, więc poprzestaliśmy na podziwianiu widoków. W międzyczasie ulepiliśmy małego bałwanka Teodora i odbyliśmy bitwę na śnieżki. Co ciekawe, choć termometr w samochodzie pokazywał 9 stopni, południowe słońce tak mocno grzało, że zupełnie spokojnie można było funkcjonować w krótkim rękawku.