Pierwszy dzień spędziliśmy na Cap de Norfeu. Zachwycaliśmy się tym przylądkiem już kiedyś, prawie 17 lat temu. Relację z tego miejsca zatytułowałem wtedy : „Tu gdzie Pireneje toną w morzu”. Mimo upływu lat nadal uważam, że to skojarzenie było bardzo trafione. Cały przylądek pokrywa sieć mniej lub bardziej oficjalnych ścieżek spacerowych, którymi można przemierzać postrzępione, różnokształtne skaliste żebra i podziwiać ukryte między nimi zatoczki. Ze względu na porę roku wszystko skąpane jest nie tylko w słońcu, ale też w soczystej zieleni i przybrane kolorowymi kwiatami.