Nasz czas na Korsyce zaczyna się kończyć jedziemy więc powolutku, wschodnim wybrzeżem na północ, w kierunku portu w Bastii. Powolutku, bo często zatrzymujemy się, plażujemy, pływamy, oglądamy i cykamy fotki. Żałujemy, że nie mogliśmy spędzić jednego dnia dłużej na wybrzeżu poniżej Ajaccio, ale co zrobić - prom zarezerwowany, nie zaczeka. Wschodni brzeg obfituje w liczne długie, piaszczyste plaże, ładne, ale jakby mniej urokliwe niż na zachodzie – takie jakieś pospolite… W wielu miejscach mijamy przybrzeżne bagna, rozlewiska i jeziorka, które urozmaicają krajobraz, psując jednocześnie warunki plażowe, bo piasek zaczyna mieć buro-mulaste zabarwienie, a woda traci przejrzystość.
Wydawało się, że będzie tu problem z dzikim noclegiem, bo każda dróżka w prawo (nawet te najwęższe i dziurawe) prowadziła do kampingu, albo knajpy, a wszystko obfitowało w tablice z przekreślonymi kamperami. Stwierdziliśmy więc, że wieczorem trzeba będzie na odmianę skręcić w lewo i tam, dalej od brzegu poszukać jakiejś miłej polanki. Dosłownie kilka sekund przed realizacją tego planu, w miejscowości San-Giuliano, zauważyliśmy jeszcze jedną drogę w kierunku morza i postanowiliśmy dać jej szansę. Ku naszemu zdumieniu asfaltowa i całkiem szeroka dróżka doprowadziła do dzikiego parkingu na samych wydmach, cichego, spokojnego i bez żadnych tabliczek. Rewelacja!!!
Wieczorem wybraliśmy się na długi spacer plażą, która tu, na odcinku kilku kilometrów, nie towarzyszy żadnej infrastrukturze, tylko dzikim, soczystym zaroślom.