Opuściliśmy naszą gościnną plażę dopiero po obiedzie, czyli po 15, ruszając na południe. Po drodze widzieliśmy jeszcze kolejną równie szarą plażę oraz całą masę cudnych widoczków. Nikodem trochę zrzędził, że przydałby się piasek, więc postanowiliśmy odnaleźć cypel Punta Mortella na którym, jak głosi Internet, jest najpiękniejsza (piaszczysta!) plaża Korsyki. Droga do celu okazała się nie lada wyzwaniem. Nasz kamperek dzielnie sobie radził, ale nie była to dla niego bułka z masłem. Sam hilux jak najbardziej się na nią nadawał, ale z toną na grzbiecie to już tak sobie… Doły, rowy i głazy skutecznie nas wytrząsły, ale po 10km drogi i ponad godzinie jazdy dotarliśmy do końca. Sama plaża owszem: dość duża, z jasnym i drobnym piaskiem, ale żeby taka piękna była, to nie powiedziałabym. Na pewno nie warto tak się męczyć taką trudną trasą, a ruch w tę i z powrotem, był naprawdę duży. No właśnie, spodziewaliśmy się że na takim odludziu będzie całkiem pusto, a tu miejsce okazało się Mekką dla wszelkiej maści offroad’owców. Do tego okazało się, że jakaś lokalna firma wozi Land Rowerami i Nissanami Patrolami amatorów kąpieli właśnie na tą plażę. Szkoda bo spodziewaliśmy się tutaj pustego odludzia na dziki nocleg. Skoro już dotarliśmy, spędziliśmy na miejscu cały wieczór i kawałek następnego dnia. Co do noclegu to najpierw wyglądało to nieźle, bo wokół nas parkowały liczne terenówki ze składanymi namiotami na dachach. Ale gdy wieczorem wróciliśmy do auta, terenówek już nie było, za to czekali na nas strażnicy przyrody informujący, że na noc musimy odjechać. Nie było szans, żeby o tej porze wyjeżdżać tą drogą! Noc spędzamy więc na pobliskim campingu, a właściwie polu namiotowym (15 EUR), choć ledwo się wcisnęliśmy, bo taki był zapchany. Oczywiście stały tu wszystkie spotkane wcześniej terenówki. Wychodząc z kampera, musieliśmy uważać, żeby nie wdepnąć sąsiadom do namiotu.