Po wczorajszej górskiej eskapadzie dzisiaj mamy już siłę tylko na leżenie na ciepłym piasku. Wróciliśmy na naszą dziką plażę na półwyspie Chelicydyckim, koło Kassandry, przy kapliczce. Odkryliśmy to miejsce cztery lata temu - miło było wrócić pod nasze sosny.
Nie ma bardzo o czym pisać, więc trochę ponarzekam na ceny greckich autostrad. Na trasie prowadzącej od strony Turcji było jeszcze OK. Na każdej bramce auta do 2,7m zostawiają mniej więcej po 2,5EUR – narzekać można było tylko, że bramki były dość często. Nas na szczęście wymierzono na 2,68m , więc płaciliśmy jak osobówki. Dobrze, że mierzyli lewy bok auta, bo na prawym mam markizę i jest 10cm wyżej :)
Katastrofa zaczęła się dopiero na autostradzie egejskiej na południe. Tu limit wysokości spadł do 2,2m, a tym samym przeskoczyliśmy do wyższej kategorii (tej samej co autokary) i zaczęliśmy zostawiać po 5-10EUR na każdej bramce! Tym samym odcinek Tessaloniki – Ateny kosztował nas aż 77EUR, a opłaty pobierane były również za odcinki remontowane z ograniczeniem do 60km/h, a nawet za 30km odcinek przez góry bez autostrady, na którym policja rozstawiła się z radarem i pobierała dodatkowe opłaty:) W drodze powrotnej z Peloponezu unikaliśmy autostrad jak ognia, a alternatywne drogi przez góry są naprawdę warte polecenia.