Delfy to kolejne miejsce, o którym dzieci uczą się na historii, więc nie mogliśmy ich opuścić. Żeby dostać się do antycznej wyroczni, trzeba wyjechać wysoko w góry, skąd rozciągają się piękne widoki. Mieliśmy nadzieję, że tak wysoko będzie nam towarzyszyła przyjemna, orzeźwiająca temperatura, ale z wielkim rozczarowaniem wysiedliśmy z samochodu w sam środek pieca. To niedobrze, bo Ola od wczoraj wymiotuje, a w nocy nawet zagorączkowała, więc zwiedzanie w upale, było dla niej bardzo męczące. Znowu więc poruszaliśmy się od cienia do cienia, tym razem z kubeczkiem z wodą, którą Ola piła pod każdym drzewem. Delfy zabudowane były tarasami, których centralną częścią była świątynia Apollina. Dziś świadczą o tym największe na tym terenie kolumny. Niedaleko świątyni jest pępek Gai, który ma postać stożkowatego kamienia. Grecy uważali, że jest to centrum świata. Kamień otoczony jest barierką i wydaje się niezwykle cenny i pewnie by był, gdyby nie to, że oryginalny pępek jest w muzeum (bardzo ładny zresztą, a nie taki paskudny jakby odlany z betonu), to po co te barierki? Chcąc zobaczyć całe Delfy, trzeba wspinać się coraz wyżej krętą alejką. Po drodze znaleźliśmy niewielki (w porównaniu do Epidavros) amfiteatr, a na samej górze stadion, całkiem podobny do tego w Olimpii, tylko tym razem z kamiennymi ławeczkami dla widzów. Na koniec poszliśmy jeszcze do muzeum pooglądać wszystko co odkryto na terenie Delfów, a było tego całkiem sporo. Przepiękne położenie zdecydowanie wyróżnia to miejsce, ze wszystkich jakie podziwialiśmy do tej pory w Grecji. Było tu też chyba najwięcej turystów.
Wstęp (wzgórze + muzeum) 9EUR/osobę dorosłą, dzieci free.