Dzisiejszy ranek mocno nas zaskoczył. Po otwarciu oczu zauważyliśmy rzekę mrówek, przelewającą się przez nasz kamper. Szły sobie równą wstęgą (w obu kierunkach) od szpary pod kanapą, pionowo w górę, a potem wzdłuż krawędzi szafek, aż do wentylatora w kuchni. Niby nic złego nam nie robiły (małe czarne), ale wyglądały przerażająco i nie bardzo wiedzieliśmy jak się pozbyć tych tysięcy istnień bez odkurzacza. Podeszliśmy do sprawy metodycznie. Najpierw rozpoznaliśmy teren od zewnątrz i okazało się, że strumień napływa z drzewa po gałązce opartej o dach. Wyjechaliśmy więc spod drzewa zrywając zasilanie, czym wprowadziliśmy spore zamieszanie w szeregach, ale nic nie wskazywało na to, że samodzielnie ogłoszą odwrót. No więc resztę wygarnęliśmy mokrymi ścierkami lub ordynarnie wytłukliśmy i choć jest ewidentnie lepiej, to przez cały dzień próbujemy wykwaterować pozostałe niedobitki i rozproszone oddziały.
Dziś opuszczamy Peloponez i jedziemy w góry. Zatokę Koryncką pokonaliśmy w przewężeniu na wschód od Patry. Od kilku lat stoi tu most autostradowy, ale przeprawa trochę kosztuje (12EUR samochód, 19EUR kamper), dlatego całkiem dobrze miewa się pracująca pod mostem dawna przeprawa promowa, która na kilku promach oferuje rejsy co chwilę i kasuje po 6,5 EUR za samochód osobowy. Za nas też :) A most raczej świecił pustkami…