Nie pisaliśmy jeszcze o naszej wioseczce Cintre.
Kiedy zbliżaliśmy się do niej pierwszego dnia, trochę nam miny zrzedły, bo wokół były same pola kukurydzy, trochę krów i wielkie kupy obornika, tuż koło nich. Nieliczne zabudowania nie przedstawiały się zachęcająco i już myśleliśmy, że zafundowaliśmy sobie ekstremalną agroturystykę. Na szczęście nieomal wraz z tabliczką „Cintre”, krajobraz zupełnie się zmienił i naszym oczom ukazała się urocza i bardzo zadbana podmiejska sypialnia. Z początku mieliśmy wrażenie, że wszystkie domki są jednakowe, ale po bliższej analizie okazało się, że różnią się od siebie, a jedynie wszystkie mają ten sam kolor ścian i dachu. Daje to bardzo uporządkowany i schludny wygląd wioski.
Tak więc tu śpimy i tu jemy, a jemy to co ugotujemy. Ale nie jest to takie po prostu zwykłe gotowanie, tylko eksperymentujemy z kuchnią regionalną, świetnie się przy tym bawiąc. A skoro to Francja, na pierwszy ogień poszły – wiadomo - żaby i ślimaki! Żaby były ze sklepu, choć nie byłoby żadnego problemu nałapać ich w pobliskim stawie. Jest ich tam cała masa, kumkają nam przez pół nocy.
Przepisów trochę ściągamy z netu, trochę improwizujemy próbując ukryć posmak płaza między zębami i trzeba przyznać, że wszystko wychodzi nam całkiem smacznie. Oprócz tego delektujemy się innymi tutejszymi specjałami, którymi nasi Francuzi bogato wypełnili lodówkę: od serków począwszy, na miejscowym cydrze skończywszy. No i oczywiście dzień bez bagietki, to dzień stracony! Acha, raz kosztowaliśmy jakąś tutejszą wersję hot-doga. Podłużna bułka zamiast parówy miała w środku trzy gatunki sera, a całość była zapieczona na grillu – rewelacyjny i sycący pomysł!
Z tego co wiemy to naszym gościom też nieźle podchodzą: żurek, flaczki, smalec, bigos i piwo…