Prom do Irlandii płynie 3,5 godz. Trochę długo, ale na szczęście był kącik zabaw dla dzieci, więc spędziliśmy ten czas całkiem przyjemnie. Po wylądowaniu zostaliśmy dokładnie przepytani przez celnika, trochę zbyt podejrzliwie jak na rodzinę w kamperze w okresie wakacyjnym. Rozmowa niby grzeczna, ale na tyle męcząca i chwilami żenująca, że aż nie pasowała do standardów Unii Europejskiej. Oj, coś chyba nie mają tu Polacy najlepszej reputacji. Potem jednak ruszyliśmy na południe w kierunku plaży z zamiarem pospacerowania i noclegu. Początkowo mieliśmy z tym niemały kłopot, bo wszystkie drogi w kierunku morza miały ponad kilometr przed końcem poprzeczki na wysokości 2m. Na szczęście okazało się, że powodem tej skandalicznej dla nas sytuacji był chyba pobliski camping, bo kilkanaście kilometrów dalej udało nam się znaleźć idealne miejsce do spania tuż po wydmami. Udaliśmy się na wieczorny spacer wzdłuż oceanu. Nikodem ciosał badyla na włócznię (skutek oglądania „Był sobie człowiek”), a Ola szukała muszli, co zakończyło się wspaniałym znaleziskiem.
Rano znów spacerowaliśmy plażą. Jest tak długa, że ograniczał nas jedynie ból nóg i czas oczywiście. Tym razem oprócz muszli znaleźliśmy ciekawe szkielety fok. Następnie ruszyliśmy na zachód.