Z samego rana wybraliśmy się rzucić okiem na najbliższe okolice naszego mieszkania, czyli w sumie ścisłe centrum Valencii. Wygląda na to, że miasto ma tyle do zaoferowania, że już się zastanawiam jak my to wszystko oglądniemy, skoro chcemy jeszcze plażować i wybrać się na kilka dni objazdowych... No cóż, zobaczymy. Po mszy w najpiękniejszej bazylice miasta, którą obfotografujemy innym razem, wybraliśmy się na pobliską plażę, która z początku nas rozczarowała swoim wyglądem (kończyła się osiedlem wieżowców, a nie wydmami i laskiem, jak lubimy) z czasem jednak, odwróceni plecami do wieżowców, stwierdziliśmy, że nie ma się co czepiać, bo piasek jest, ciepłe morze jest i nawet ludzi jak na sierpniową niedzielę, wcale nie tak dużo. Dzieci były zachwycone i praktycznie orzeźwiające fale opuszczały tylko po to żeby przynieść muszelkę, my odpoczęliśmy i po dwóch godzinach trochę się znudziliśmy. Za to wieczorem to my byliśmy w siódmym niebie, bo wybraliśmy się do Cafe del Duende, gdzie odbył się wspaniały pokaz flamenco. W skład zespołu wchodziły dwie tancerki i wokalistki zarazem (prawdopodobnie matka z córką) i dwóch niesamowitych gitarzystów. Ich śpiew, ruchy, płacz i tupanie wprowadziły nas w klimat starej Andaluzji. Ola początkowo była rozczarowana ubiorem tancerek, ale na szczęście z czasem przebrały się w falbaniaste suknie i od razu pojawił się zachwyt. W sumie wszystkim nam się bardzo podobało i mamy nadzieję, że Hiszpanie którzy zamieszkali u nas też mile spędzili niedzielę, bo my z kolei poleciliśmy im na dzisiaj dożynki.