Nocowaliśmy na parkingu w Tallinie, więc miejski gwar nie dał nam długo pospać. Ale to dobrze, bo dzień zapowiadał się piękny, więc ochoczo ruszyliśmy zwiedzać stolicę Estonii, z której mieliśmy już miłe wspomnienia. Trzeba przyznać, że starówka jest bardzo ładna i zadbana, a do tego ma jakiś taki spokojny i uroczy klimacik. Zauważyliśmy, że Estończycy bardzo dbają o ukazanie średniowiecznego charakteru miasta. W samym centrum napotkaliśmy targ, ale jakiż on inny w porównaniu z tym w Helsinkach! Większość sprzedawców ubrana jest w średniowieczne szaty i oprócz typowego handlu pokazują np. jak się robi filcowe kapelusze, albo struga z drewna sztućce, ktoś inny wykuwa na kowadle groty do strzał itp. Jeszcze w bocznych uliczkach napotkaliśmy kilka średniowiecznych postaci, a to w kafejce, a to sprzedawca pocztówek... Bardzo nam się to spodobało! Warto wejść na placyk Rahukohtu, z którego roztacza się wspaniały widok na port i robiące duże wrażenie mury miejskie oraz zwiedzić Sobór św. Aleksandra Newskiego, który miał być symbolem podboju Estonii i zarazem potęgi caratu. Pomyślałam sobie ,że czasem najeźdźca pozostawi po sobie coś pożytecznego...Zachwyciło nas jego bogato zdobione wnętrze, jak miło po luterańskiej surowości...Z zewnątrz otoczony był rusztowaniem, co jednak tylko troszkę odejmowało mu uroku. W sklepach z pamiątkami głównie złota biżuteria z bursztynem i wszechobecne matrioszki, o które Ola marudziła prawie cały czas (z przerwą na loda). Tatuś wytłumaczył, że matrioszki kupuje się w Rosji, a nie w Estonii i tej wersji trzymaliśmy się do końca. Do dziś Ola nas pyta kiedy pojedziemy do Rosji.