Niemal natychmiast po przekroczeniu dostojnego równoleżnika krajobraz
zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zniknęły
towarzyszące nam do wczoraj drzewa, a ich miejsce zajęły gołe góry pokryte
mchami, porostami i innymi małymi przysmakami reniferów. No właśnie, gdzie
te renifery?! Chyba musimy zjechać z głównej arterii, tym bardziej, że na
Nord Kapp i tak braknie nam tym razem czasu. Ostry skręt w prawo -
jedziemy do Szwecji. Wypatrujemy sobie gałki oczne, ale żadnego renifera
nie ma. Nagle ni stąd ni zowąd wyszło nam przed camper całe stado pięknych
rogaczy i choć podzwaniały dzwonkami, co oznaczało, że są z hodowli,
cieszyliśmy się niesamowicie! Natomiast w dalszej trasie, czyli już w
Szwecji, jakby się worek rozpękł. Spotykaliśmy dzikie renifery dosłownie
co chwilę, to w pojedynkę, to trzyosobową rodzinkę, na poboczu, w lesie,
na drodze biegnące przed camperem... l tak dojechaliśmy do Laponii. Na noc
położyliśmy się nad uroczym jeziorkiem w zaciszu brzózek, pod którymi
rosło jakieś nieprawdopodobne stado grzybów.