Po wczorajszym deszczu nie pozostało śladu. Ochoczo ruszyliśmy w drogę
uznając zgodnie, że jednak w słońcu fiordy wyglądają o niebo lepiej. Na
obiad zatrzymaliśmy się nad niezwykle malowniczym jeziorem, z
krystalicznie czystą wodą, a ponieważ było naprawdę bardzo ciepło, dzieci
wyrywały się do kąpieli. Założyliśmy pianki i poszliśmy się zanurzyć, ale
oczywiście woda wykręcała kostki, więc zbyt długiego pluskania nie było.
Nasze kąpielowe bohaterstwo zmalało, kiedy nad jezioro przyszła norweska
rodzina z małymi dziećmi, które bez pianek ochoczo pluskały się w jeziorze,
zupełnie nie narzekając na temperaturę. Pewnie lepiej nie bywa...
Nasyceni pysznym obiadkiem, pojechaliśmy podziwiać górę Dalsnibba i
roztaczającą się z niej panoramę oraz podobno najpiękniejszy fiord
Geiranger , w którym pełni nadziei na świeżą rybkę, zamoczyliśmy wędki.
Nikodem od czasów wielkiego łowienia na Islandii, cały czas smędzi, że
chciałby coś złowić. W Polsce było z tym ciężko , więc obiecaliśmy, że w
Norwegii na pewno dużo złowi, bo czytaliśmy, że są miejsca gdzie ryby
biorą nawet na pusty haczyk, ale niestety do tej pory nie mamy żadnej
zdobyczy, choć jedna prawie była, tylko zwiała w ostatniej chwili. No
cóż, chyba trzeba będzie kupić. Na koniec zostawiliśmy sobie drogę orłów,
kolejną perełkę Norwegii - bardzo piękna, a widoki na Geirangerfjorden
urzekające . Dzień kończymy nad rzeką Valldolą w okolicy Gudbrand, oglądając przed
snem wielką kipiel powstającą w miejscu gdzie jej wody forsują wyjątkowo wąski
przesmyk skalny.