Fiordy północno-zachodnie przywitały nas niezbyt dobrą pogodą. Niby nie lało, ale grube chmury ścieliły się nisko nad ziemią zaczepiając o wierzchołki gór, było okropnie zimno i przeraźliwie wiało. No cóż, jadąc na Islandię trudno liczyć na dwa ciepłe i słoneczne tygodnie. Jednak to mroczne , mgliste i tajemnicze oblicze fiordów też ma swój urok. Zachwycaliśmy się licznymi strumieniami spływającymi ze stromych zboczy do oceanu i pięknymi wodospadami, które skutecznie rozweselały dzisiejszą ponurą aurę. Podobały nam się białe łaty śniegu ozdabiające okoliczne szczyty kontrastujące z zielenią dolin i różowymi wysepkami kwiatów. Wypatrywaliśmy bezskutecznie niedźwiedzia polarnego – podobno czasem dopływają tu na lodzie ( od Grenlandii dzieli nas zaledwie 300km), ale chyba nie o tej porze roku. Mieliśmy też dwa kolejne bliskie spotkania z fokami, choć już nie aż tak bliskie jak za pierwszym razem. Gdyby nie lodowaty wiatr można by było patrzeć godzinami na ich leniwy sposób spędzania czasu.