No i znowu na południu! Dziś chcieliśmy odwiedzić kolejne miejsce typowe dla Islandii (takie z widokówek) mianowicie jezioro u stóp lodowca, po którym pływają góry lodowe. Pogoda nam się ewidentnie popsuła, niebo zasnuło się chmurami, a temperatura spadła do 12 stopni. Już się zmartwiliśmy, ale niepotrzebnie, bo kiedy dotarliśmy na miejsce akurat wyszło słońce, momentalnie podnosząc temperaturę. Mamy fuksa! Jezioro nazywa się Jokulsarlon i wygląda jeszcze piękniej niż na widokówkach. Kupiliśmy bilety na amfibię, założyliśmy kamizelki asekuracyjne i wjechaliśmy do wody. Łaaał! Widoki zapierające dech w piersiach! Góry lodowe rozmaitych kształtów, mniejsze lub większe, białe, błękitne lub na podobieństwo zebry – w paski. Pływaliśmy między nimi kilkanaście minut, potem zatrzymaliśmy się, a nasz przewodnik (bardzo dowcipny) opowiedział nam parę faktów i ciekawostek dotyczących samego jeziora, lodowca i lodu. Jezioro ma 290m głębokości a barwy gór lodowych zależą od wieku i czasu oddzielenia od lodowca, te w paski natomiast pokazują historię wybuchów wulkanów. Potem wyłowił z wody kawałek krystalicznie przejrzystego lodu, który według niego miał 1000 lat, porąbał na kawałki i rozdał do skosztowania. Drinków nie serwował, a szkoda bo szkocka z tysiącletnim lodem to byłoby coś.